Kategorie
Gry Nintendo

Ring Fit Adventure daje radę, zarówno jako Fit jak i Adventure.

Od dłuższego czasu jestem szczęśliwym posiadaczem następcy serii Wii Sports, będącej do tego niecodziennym połączeniem gry ruchowej, aplikacji fitness i typowego cRPGa. Bo tym właśnie jest Ring Fit Adventure

Ring Fit Adventure - menu główne
Menu główne gry, bo nie mam lepszego pomysłu.

Co z tego wynikło? Czy ma to sens? Czy wywaliłem w błoto 300 złotych na kawałek plastiku, opaskę i kartridż z Ring Fit Adventure, który powinien być kodem do Nintendo eShop?

Ring

Na początek kilka słów o sprzęcie znajdującym się w zestawie.
Kiedy kupujemy grę, to dostajemy też dwa akcesoria, które są konieczne do gry.

Ring Fit Adventure Ring-con i Leg Strap
Oba gadżety na jednym zdjeciu

Pierwszym z nich jest Ring-Con, czyli plastikowa opaska, którą trzeba ściskać i rozciągać w trakcie ćwiczeń. Ma miejsce na zamontowanie Joy-cona i bez niego nie działa. Dobra wiadomość jest taka, że nawet jeżeli udało wam się „wyrobić” zawias w kontrolerze, to dalej będzie nadawał się do zamocowania w Ring-Conie. Mój odpina się od Switcha w chwili gdy obrócę konsolę do góry nogami, albo ją potrząsnę lekko, a od tego ustrojstwa się nie odpina.

Ring Fit Adventure Ring-con

Drugim jest jest opaska na nogę z kieszonką na joy-cona. To ona będzie monitorować w jakim tempie dreptamy w miejscu, albo jak wysoko unosimy kolana w trakcie ćwiczeń. Jest bardzo długa i do tego rozciągliwa. Dzięki temu nawet jak ktoś ma udo szerokie jak dwa, to da radę zamontować to na nodze.

Ring Fit Adventure Leg Strap
Taaaaaaakie to długie, takie

Odnośnie samych gadzetów? Nie mam uwag – długotrwałe testy sugerują, że nie jest tandetny chiński badziew, który wymięknie po tygodniu intensywnego używania.

Jedyna moja uwaga dotyczy, o zgrozo, gry. O wiele wygodniejsza w używaniu z tymi sprzętami by była cyfrowa wersja gry, która pozwoliłaby na jej uruchomienie w każdej chwili i bez żonglerki kartridżami. Niestety – ani nie otrzymujemy takiej wersji wraz z zestawem, ani też nie mamy możliwości kupienia drugiego egzemplarza na eShopie. Ja radzę sobie z tym problemem, że kartridż z grą trzymam wsadzony w kieszonkę opaski na nogę.
Dzięki temu zawsze jak mam ochotę się spocić przed konsolą, to wiem gdzie ją szukać i jest wtedy pod ręką z resztą zestawu ćwiczebnego. Ale nie ukrywam, że (chociażby opcjonalna) wersja cyfrowa samej gry byłaby bardzo wskazana.

Fit

Tryb fabularny poczeka, najpierw pogadamy o minigrach i o tym jak sobie osprzęt do Ring Fit Adventure radzi z odczytywaniem ruchów w grze.

Podejrzewam, że jednym z częstszych powodów dla których moglibyście chcieć odpalać tę grę, to po to by po prostu na luzie pomachać sobie rękoma czy nogami przed konsolą. I tutaj minigierki sprawdzają się wyśmienicie.

Nie będę się bawił w opisywanie każdej z nich po kolei, bo gra robi to idealnie pokazując nam co mamy robić oraz każąc nam, przy każdym pierwszym odpaleniu minigry danego dnia, przejść szybciutki tutorial.


Każda z nich „męczy” w inny sposób i trudno w ich przypadku mówić o monotonii. Kucanie kucaniu nie równe, to samo można powiedzieć o skakaniu, bieganiu w miejscu, czy machaniu rękoma na lewo i prawo. A dla bardziej leniwych jedna z nich może być ogrywana na siedząco. Magia normalnie!

Ogólnie, to minigry wciągają i jestem skłonny sobie wyobrazić sytuację, kiedy ta gra zostanie wyciągnięta jako party game. Chyba, że goście są w takim kondycyjnym dole dołów, że od samego ściśnięcia Ring-cona popłynie z nich pot. Wtedy faktycznie może być mało sympatycznie.

Oprócz tego warto też wspomnieć o trybie Multitask. Brzmi dziwnie, ale idea jest prosta. Bez włączonej gry możemy wziąć Ring-Cona do ręki i sobie go pościskać rekreacyjnie w trakcie robienia innych rzeczy. Po tym jak już skończymy, to po odpaleniu gry można przekazać dane „ściśnięcia” wybranej postaci.

Przekłada się to potem na fanty, złoto i punkty doświadczenia dla postaci. Dość przydatny patent, zwłaszcza jak jesteście zarobieni i chcielibyście chociaż poudawać, że coś robicie.

Adventure

Na koniec zostawiłem sobie tryb fabularny, czyli tak właściwie, to najbardziej wyjątkowy element gry.

Ring Fit Adventure dostarcza nam plan treningowy zamaskowany jako całkiem rozbudowaną grę RPG.

Ogólnie, to gra niestety robi kiepskie pierwsze wrażenie – pierwsze kilka godzin gry (albo, jeżeli będziemy kończyć granie tak jak nam gra zasugeruje, pierwszy ~tydzień treningu) to maksymalnie możliwie liniowa gra.
W trakcie jej ogrywania odblokowujemy najbardziej bazowych z bazowych funkcjonalności.
Chodzi o takie rzeczy jak zmienianie ataków, dopasowywanie ataków do przeciwników, zmianę ekwipunku czy przedmioty jednorazowego użytku.

Dość szybko jednak okazuje się, że ta gra po prostu nie przestaje się rozbudowywać. Dość szybko dostajemy zadania poboczne, pełnoprawne drzewko umiejętności, mniej sztampowe walki z bossami i tak dalej.

W ostatecznym rozrachunku – po pierwszych godzinach gry miałem wrażenie, że część „rpgowa” Ring Fit Advenuture była walnięta „na szybko”. Ot, byleby dać cokolwiek growego do treningu.Tymczasem im dalej w las tym bardziej „growo”.
O ile ktoś taki jak ja, gracz-wyjadacz, co w niejedną grę nawalał godzinami, świetnie by sobie poradził jakby te wszystkie mechaniki były wprowadzone w trakcie godzinnego tutoriala, tak „typowy” zjadacz chleba by został tym wszystkim przytłoczony i tyle byłoby grania. Poszłoby do kąta, zawalone kurzem i innymi nieudanymi zakupami.

A tak, to dzięki temu, że Ring Fit Adventure wprowadza wszystko powoli, to każdy, ale to absolutnie każdy poradzi sobie z warstwą RPGową gry – taktyczną częścią walki, ekwipunkiem, stosunkowo późno odblokowanymi umiejętnościami i tak dalej..

Przebieg „historii”

Wracając do samej rozgrywki – każdy poziom, czy też lokacja polega z grubsza na tym, ze biegniemy z punktu A do punktu B, po drodze wykonując niewielkie ćwiczenia. Prawdziwy odjazd się zaczyna w trakcie walki. Mamy cztery kolory ataków: żółty na brzuch, niebieski na nogi, czerwony na ręce, i seledynowy (zielonkawo-niebieski taki) na yogę.

Ataki wykonujemy przez poprawne wykonywanie ćwiczeń – im poprawniej, tym lepszy efekt.
Przeciwników mamy w tych samych kolorach. Jak uderzymy atakiem danego koloru w stwora tego samego koloru, to zadajemy mu większe obrażenia. No i na tym w sumie polega rozgrywka przez jakieś 90% czasu.

Ring Fit Adventure wybieranie ataku
A tak wygląda wybieranie ataku

Reszta to jasno objaśnione przez grę wyjątki od reguły, które skutecznie rozbijają monotonię. Wiosłowanie? Pojedynek na siłę? Kompletnie nowy rodzaj przeciwnika? Takie rzeczy się pojawiają co chwilę.

Tryb fabularny w Ring Fit Adventure wypadł o wiele lepiej niż się spodziewałem. Do tego nadaje się dla znacznie szerszej grupy graczy, niż się spodziewałem.

Dostałem coś, w sam gram. Jednocześnie też coś, co mógłbym nawet wcisnąć mojej mamie. Jakby znała angielski, bo dalej nie możemy się doczekać polskich wersji językowych gier od Nintendo.

No i jako fajny bonus – gra nam serwuje, po każdym zakończonym dniu grania, jakieś porady i rady odnośnie tego jak pozostać zdrowym i szczęśliwym.

Ring Fit Adventure uczy i bawi!

VIC-TO-RY!

W ostatecznym rozrachunku mogę napisać jedno: Ring Fit Adventure świetnie wykonuje swoje główne zadanie jakim jest sprawienie, że ćwiczenia stają się trochę lepszą zabawą.

Jestem skłonny uwierzyć, że takie „ugrowienie” typowych ćwiczeń może sprawić, że osoby mające silną pogardę do ruchu na co dzień dadzą się skusić. Wszystko jest lepsze jak się wbija w tym poziomy. Nawet przysiady.

NAWET PRZYSIADY W ROZKROKU

Jeżeli potrzebujecie dodatkowej motywacji do ruszania się po dniu siedzenia w korpo? Ring Fit Adventure służy.
Jeżeli chcecie kolejną grę imprezową, bo rzygacie już Mario Party/Mario Kart/Jengą/Eksplodującymi Kotkami? To macie ją tutaj.
Chcecie po prostu pograć w coś inaczej niż zwykle, czyli padem i klikaniem w opór? Ta gra się nada idealnie. Nawet lepiej niż ARMS.

Ogólny wniosek jest taki, że spodziewałem się, że będę mógł określić jakąś bardzo konkretną grupę docelową, dla której Ring Fit Adventure się nada. Ostatecznie dałem radę.

Ta gra się nada dla dowolnego posiadacza Nintendo Switch pozbawionego silnej alergii na aktywność fizyczną. No i co najważniejsze – działa! A jak się doda do tego jeszcze jakąś grę AR (przykładowo Pokemon GO), to już w ogóle można z gier wyciągnąć duży deficyt masy.

Raport z walki

Na koniec zostawiłem sobie coś specjalnego, z racji tego, że opisuje wam wrażenia z mocno niestandardowej gry. Fragment rozpoczynający się od poziomej kreski poniżej będzie opisywał jedną partię gry, rozegraną bezpośrednio przed pisaniem. Dowód w postaci zdjęcia mnie w kompletnie przepoconej koszulce wam odpuszczę. Ale będzie dużo screenów!


Pierwsza rzecz jaką zrobiłem po odpaleniu gry to włączenie trybu przygodowego. Po krótkiej rozgrzewce wkroczyłem do gry, tam gdzie skończyłem, czyli w czwartym akcie.

Normalnie po dłuższej niż 2-3 dni przerwie robię sobie, jako rozszerzenie rozgrzewki, pierwszy akt. Tym razem sobie odpuściłem.

W czwartym akcie została mi tylko walka z bossem. Jak się okazało poprzedzona dość (zbyt?) długim rejsem przez rzekę. Jest to mechanika, która w grze się pojawiła jakoś z dwa etapy wcześniej i polega na dociśnięciu Ring Fita do brzucha i obracaniu się, raz w jedną, raz drugą stronę by wiosłować. Niby bzdura, a jednak męczy.

Ring Fit Adventure Wiosłowanie
Ja codziennie wiosłuje~~

Potem była sama walka z bossem. Frustrująca, bo tym razem jako pomagierów miał dwie maty do ćwiczeń, które potrafiły go leczyć. Przez to walka się wydłużyła tak bardzo, że zamiast normalnie mnie walnąć z piąchy, to postanowił zionąć na mnie jakimś dziwnym płomieniolaserem, który prawie mnie pokonał. Prawie. To było bardzo męczące 10 minut.

Ring Fit Adventure walka z bossem
To było znacznie bardziej męczące niż wynika z cyfr.

Myślałem, że kolejny etap będzie lajtowy, jak to w poprzednich czterech światach.
Nie był – nazwany „Exertion River” zapowiadał się na coś makabrycznie męczącego.
No i był – dużo biegania i wiosłowania, do tego z dwie, dość spokojne walki. Ale ostatecznie byłem wymęczony. Bolały zwłaszcza nogi, które „zużyłem” kompletnie w trakcie walk – prawie wszyscy przeciwnicy byli niebiescy. Do tego ja, kretyn, jako jedyną niebieską zdolność ustawiłem sobie przysiady w rozkroku. W trakcie ich wykonywania odkryłem nowe, nieznane mi wcześniej mięśnie. Głównie dzięki sygnałom o bólu, które wysyłały.

Ogólnie, skończyłem wtedy z trybem treningowym po niecałych 19 minutach ćwiczeń – łącznie to było trochę więcej, bo gra liczy tylko czas aktywnego wykonywania ćwiczeń.

Ring Fit Adventure podsumowanie treningu
Czyli, jeżeli, przykładowo, umierasz 4 minuty po 7 minutach ciągłego „wiosłowania” to czas nie płynie w tej grze.

Potem było obowiązkowe (nie polecam omijać, głupota jak diabli) rozciąganko i fajrant.

Koniec? No chyba nie

Albo nie. W związku z tym, że czułem jeszcze jakąś siłę w rękach, to postanowiłem zrobić sobie jeszcze „testy” w minigrach – ściskanie obręczy trzymanej na wprost, rozciąganie obręczy trzymanej przed sobą i nad głową. Poszło dobrze – pobiłem nieznacznie swoje dotychczasowe rekordy.

Jest dobrze. Po tym skończyłem. Ogólnie ćwiczyłem, tj. grałem, sesję trwającą około 45 minut, w trakcie której rzekomo spaliłem z nawiązką równowartość shake’a białkowego, którego popijam pisząc to.

Tak moja sesja treningowa wyglądała według MiBanda 4.

W sumie to najistotniejsze – czuje się zmęczony, raczej zadowolony z siebie, a przede wszystkim – ożywiony. Inaczej nie dałbym rady tego napisać.
Jedyną realną wadą tego co zrobiłem jest to, że przyjmuje, że jutro zakwasy sprawią, że moje nogi będą miały mnie gdzieś.

No cóż… nic nie jest doskonałe 🙂


Ring Fit Adventure – efekty uboczne

Na następny dzień było śmieszniej – po robieniu ćwiczeń cholernie bolały mnie mięśnie nóg, głównie przy udach. Uroki biegania w miejscu i robienia przysiadów w różnych wersjach.

Pomijając to, że czułem ból przy chodzeniu, to wszystko w porządku. Mam tylko nadzieję, że przejdzie mi do jutra.


Spoiler alert, nie przeszedł. Morał z tego taki – jak Ring Fit Adventure mówi „daj se siana, wystarczy na dzisiaj”, to znaczy to „daj se siana, wystarczy na dzisiaj”.