Kategorie
Gry Nintendo Noł-Lajf Style

Jak Pokemon GO i inne apki na smartfona pomogły mi się ogarnąć?

Znajomi mówią mi ostatnio, że stałem się dla nich inspiracją.  Pomyślałem, że czas podzielić się z resztą świata swoją historyjką. Może ktoś ruszy tyłek i tak samo jak ja przestanie być spaślakiem?

Z braku lepszego pomysłu i prawdziwego zdjęcia – wizualizacja mnie mierzącego swoje wymiary przed kupowaniem ciuchów.

Poniżej przedstawię wam drogę od 120 do poniżej 98 kilo. Bez (większych) wyrzeczeń, bez diet i bez większych problemów.
No dobra, problem się pojawił jak buty zaczęły obcierać, ale tego i tak byście nie uniknęli.

Stan początkowy

Dwudziestopięcioletni, pozbawiony chęci do czegokolwiek, trzeciorzędni bloger.
Od dzieciaka futrowany żarciem, który przeszedł od 120 kilo do 73 kilogramów, by efektownie wrócić do wagi 120 kilogramów 18 sierpnia tego roku. Nie wnikajcie w szczegóły, bo się przerazicie. O efektach w postaci zadyszek, uczucia wszechobecnej ciężkości, czy innych tego typu nawet nie mówię.
Albo powiem – chwilami była pełnoprawna padaka. Jak miałem bardziej ruchliwy dzień w pracy, to wejście do mieszkania (czwarte piętro)  była pełnoprawną walką z samym sobą.

Spodnie? 3XL. Koszulki? Zamawiałem XLki, bo L-ki robiły już lekką opinkę wokół klaty i brzucha.

Krok pierwszy – zacząłem grać w Pokemon GO.

Jak zapewne wiecie męczę tę grę od chwili jej światowej premiery. Grałem w nią, gdy potrzeba było korzystać z plików APK spoza sklepu Play.

Pokemon GO ma do siebie to, że wymaga chodzenia i tego nie da się przeskoczyć*.

Pokemon GO listopad 2016
Najstarszy zrzut ekranu z Pokemon GO jaki znalazłem. Listopad 2016.

Na początku to się objawiało tym, że po prostu szedłem do pracy z włączonym Pokemon GO i było grane. Pierwsze zmiany już były widoczne – wychodziłem wcześniej z domu by unikać sytuacji pod tytułem „cholera, spóźnię się, muszę złapać tramwaj”. Czasem też powrót do pracy się wydłużał, bo „OMG, GDZIEŚ W OKOLICY JEST SNORLAX!!!11!11one!”. I nagle powrót do domu się wydłużał o 20 minut.

*A pogardę do użytkowników Fake GPS i botów będę miał do końca życia. Toć to gorsze i mniej sensowne od autocelowania w Quake 3 Arena.

Krok drugi – zacząłem więcej chodzić

Pokemony same się nie złapią, a jajka same się nie wyklują. I to właśnie sprawiło, że wykonałem pierwsze kroki do odgruzowania swojego cielska.

Powiem to tak – trzeba było złapać je wszystkie. Więc się wychodziło na nadprogramowe spacery. A to godzinka, a to dwie, a to 10 kilometrów by dwa jajka wykluć i jakoś to wychodziło.

Z błędnego koła pt. „jestem ciężki, nie chce mi się iść, wsiądę w tramwaj i będę jeszcze cięższy i jeszcze bardziej nie będzie mi się chciało iść” trudno się wyrwać samemu. A tutaj idealnie. Było lato, względnie łagodne, był powód by ruszyć zadek i nagrodę- złapanego stwora. Od czasu do czasu jakieś osiągnięcie.

Krok trzeci – kupiłem krokomierz.

Głównie z ciekawości – chciałem wiedzieć na ile dokładnie Pokemon GO zlicza odległość. Zresztą, tylko dzięki krokomierzowi udało mi się zrobić najbardziej dokładną recenzję Pokemon GO Plus w polskim internecie*.

Kupiłem Fitbit Zip – małe ustrojstwo, które się przyczepia klipsem do spodni. Wybór takiego, a nie innego to dzieło przypadku – był tanio na Allegro. Dopiero potem okazało się, że wykonuje swoją pracę wyśmienicie i jest „ogólnie łał”.  Do tego ma bardzo przyjemnie wyglądającą i działającą aplikację, która pokazuje na bieżąco ile się przeszło i ile dobrze by było jeszcze przejść.

Punkt drugi jest szczególnie ważny, zwłaszcza z mojego punktu widzenia.

Krok czwarty – zacząłem jeszcze więcej chodzić

Znajomy często tłumaczył co sprawia, że w grze robimy rzeczy, których normalnie nigdy byśmy nie zrobili. Opowiedział to na bazie mitu o Syzyfie. Jego kara byłaby przez jakiś czas źródłem radości, jakby przy każdym zbliżeniu się do szczytu jakiś licznik zmieniał swoją wartość i naliczał mu +1

Fitbit osiągnięcie 30000 kroków
Ej, to serio fajnie wygląda. I nie mogę się doczekać lata i pobicia tego wyniku.

No i z grubsza tego samego powodu zacząłem więcej chodzić. Jak licznik pokazuje dwadzieścia tysięcy kroków (dwa razy więcej od zalecanego dziennego minimum) to się cieszę. Jak jakiś czas temu pokazało trzydzieści tysięcy, to już w ogóle była MASA radości.
A jak brakowało ileś tam kroków do dziennej normy, to odkrywałem silną potrzebę wyjścia na zakupy. Albo na spacer. Albo złapania jakiegoś bardziej rzadkiego pokemona.

Efekt: ciągły ból nóg (z nadmiaru ruchu) i spadek ilości zadyszek z byle powodu.

Krok piąty – zacząłem mniej żreć

Cyferki na krokomierzu pokazały mi, że się więcej ruszam. Wtedy przypomniało mi się, że jest bardzo skuteczna i dotychczas ignorowana przeze mnie metoda odchudzania.
Mniej żreć i więcej się ruszać. Krok drugi załatwiony, więc wziąłem się za pierwszy – zacząłem liczyć kalorie. Nie było prostszego sposobu – przy liczeniu kalorii dostajesz jasny komunikat kiedy przesadzasz z żarciem i trzeba przyhamować.

Kilka pierwszych dni kończyło się tak, że wychodziłem na spacer by mieć prawo zjeść jakąś kolację. Albo tym, że ostatni posiłek był o godzinie 16. Dopiero taki szok i brutalne uzyskanie świadomości sprawiło, że zacząłem poważniej podchodzić do pilnowania się tego ile, czego i (co najmniej istotne) kiedy jem.

Fitbit zapisywanie posiłków
Tak wygląda notowanie kalorii w Fitbicie…

Na początku wykorzystywałem do tego możliwość aplikacji do obsługi Fitbita, ale z racji dość lichej bazy danych z polskimi produktami musiałem co chwilę wchodzić na jakieś internetowe bazy danych, albo przeklepywać dane z etykiet. 2/10, nie polecam. Jedyną zaletą jest to, że ma się wtedy wszystko w jednym miejscu – bieżącą wagę, spalone kalorie, zjedzone kalorie i dystans wykonany danego dnia.


Fitatu Licznik Kalorii
… a tak w Fitatu

Dopiero po kilku miesiącach odkryłem aplikację Fitatu, gdzie baza z polskimi produktami jest bardzo bogata, a dodawanie nowych produktów jest o wiele szybsze niż w innych tego typu programach.
Aktualnie działam tak, że z rana wpisuje wszystkie swoje zaplanowane posiłki. Dzięki temu potem wiem czy będę mógł sobie pozwolić w trakcie dnia na coś fajnego.

I nie – nie zrezygnowałem z gównożarcia. Już raz się w to bawiłem, skończyło się powrotem do dawnego tonażu jak tylko rzeczy zaczęły się psuć/miałem gorszy nastrój/nie miałem chęci na gotowanie.
Zamiast tego zwyczajnie biorę je pod uwagę i dopasowuje resztę posiłków do nich. B-Smart z KFC, czy hamburger z BarRaba* jest spoko. ZAMIAST obiadu, a nie OPRÓCZ. I nie ZAWSZE zamiast obiadu.

Zestaw Kanapka Drwala na kolację
Ale powiem wam, że zestaw z Kanapką Drwala z McDonalda na obiadokolację to już pewna przesada.

Efekt: ciągłe uczucie pt. „JPDL, zjadłbym kebaba/chipsy/obalił piwo/paczkę ciastek, ale nie mogę bo wjechałem już w limit dzienny a muszę jeszcze coś na kolację wszamać normalnego” połączone z ciągłym spadaniem wagi i obwodu w pasie.

*BarRab to taki szczeciński fastfood reklamujący się hasłem „nieprawdziwy kebab, ale z prawdziwego mięsa”. Sam nie wiem, czy chadzam tam z sentymentu, czy dlatego, że mi smakuje, ale faktem jest to, że czasem ich odwiedzam.

Stan na chwilę obecną

Dwudziestopięcioletni, posiadający chęci do czegokolwiek (za to mający ostry niedobór wolnego czasu), trzeciorzędni bloger.
Aktualnie ważący 97,3 kilo, znacznie częściej się ruszający z własnej woli. Nie mam aż tak wielkich problemów z snem jak do niedawna. Nawet, jeżeli okoliczności mnie zmuszą do poszerzenia doby, to nie zgonuje, jak jeszcze pół roku temu. Nie mam zadyszki przy byle spacerze, czy wspinaczce po schodach na czwarte piętro.

Fotek przed i po nie dostaniecie, bo ich nie mam. Zwłaszcza fotki „przed”. Cała akcja była wybitnie spontaniczna, niezaplanowana, więc nie ma dokumentacji. A że rzadko kiedy ktoś inny wpada na pomysł by robić mi zdjęcia, to nie mam czego pokazać zamiast oklepanych fotek w lustrze 😀

Jak się z tym czuje? Nie jest źle, poza faktem, że teraz pasek do spodni jest obowiązkowy i muszę się zaprzyjaźnić z jakimś krawcem. A w przyszłości jeszcze kupować ciuchy od nowa. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że „workowatość” moich nerdowskich koszulek będzie frustrująca.

W planach mam dobicie do 85-90 kilo i trzymanie się tego wyniku. Biorąc pod uwagę, że ta zabawa trwa już ponad pół roku, to podejrzewam, że znaczną część potrzebnych nawyków już sobie wyrobiłem. Ale liczyć kroki i tak będę – fajnie jest widzieć, że plany spacerowe się udały.

Dobra, to teraz niech jakiś przegryw mojego pokroju weźmie ze mnie przykład, ruszy dupę, zacznie mniej jeść i w efekcie końcowym mieć trochę fajniejsze życie.

Serio ktoś myślał, że był jakiś inny powód napisania tego wpisu? SERIO?

6 odpowiedzi na “Jak Pokemon GO i inne apki na smartfona pomogły mi się ogarnąć?”

Dziękuje <3 Na razie jest elegancko, ale tak będzie do czasu aż nie będzie mi się chciało zrobić obiadu.
Pracuje obok burgerowni :<

Jasiek gratulacje, ciśnij dalej zuchu aż będziesz szczerze zadowolony. Z ciekawości ile masz wzrostu?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *