Po kilkunastu powrotach z pracy do domu wiedziałem już dość dużo o The Witcher Battle Arena, by móc tę recenzję napisać z czystym sumieniem.
Miałem spory problem by przymusić się do grania w domu, ale w tramwaju? To już zupełnie inna sprawa.
Miałem spory problem by przymusić się do grania w domu, ale w tramwaju? To już zupełnie inna sprawa.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce i 25 poziomów doświadczenia temu pisałem o planach stworzenia mobilnej wersji Age of Empires. Po pewnym czasie (i dość znacznym opóźnieniu), został ujawniony tytuł produkcji: Age of Emipires: World Domination.
Wszystko ładnie, wszystko pięknie, ale… Nie tego chciałem. Rozumiem, azjatycki wykonawca, ale… ALE… do diabła!
Sama gra róźni się w kilku miejscach od przeciętnego Tower Defense’a. W Kingdom Rush wieże obronne możemy rozstawić tylko w określonych z góry miejscach. Do wyboru mamy 4 typy wież: trzy strzelające i jedne koszary, które wypluwają z siebie do trzech żołnierzy, których zadaniem jest opóźnić marsz przeciwnika. Oprócz tego dość szybko otrzymujemy dostęp do dwóch zaklęć do wykorzystania w trakcie walki: burzy ognia i przywołania „posiłków” w postaci pary mię… chłopów, którzy przetrzymają wroga w miejscu na kilka chwil. Cała gra na dłuższą metę polega na mądrym budowaniu wież, korzystaniu z dostępnych zaklęć i kierowaniu bohaterem. Za każdą ukończoną mapę otrzymujemy gwiazdki (do 3 w zaleźności od tego jak dobrze się broniliśmy), które służą do ulepszania naszych wież i zaklęć, oraz klejnoty, za które kupujemy przedmioty jednorazowego użytku, które możemy potem użyć w razie potrzeby (warto dodać, że w trakcie gry mnie „potrzeba” nie dopadła ani razu.) Co do bohatera: po rozegraniu kilku map kampanii Kingdom Rush otrzymujemy dostęp do bohatera. Twardy zawodnik/zawodniczka, który swoją siłą i umiejętnościami nam pomagają. W sumie, to robią z chodzącą wieżyczkę: postacie walczące wręcz zatrzymują sobą wroga i go biją po łbie, a strzelające szerzą śmierć w mniej bezpośredni sposób. Na przykład wystrzeliwując kilka strzał naraz 🙂
Dość fajną i rzadko spotykaną w gatunku rzeczą jest „interaktywność” plansz. Nie występuje na każdej mapie, ale jak już jest, to warta wzmianki. Mi (dziwnym trafem 😉 ) najbardziej w pamięć zapadła możliwość uwolnienia z jaskinii przerośniętego Yeti (<3) które potem robiło krzywdę przeciwnikom, którzy mieli pecha i znaleźli się zbyt blisko. Oprócz tego trzeba rzucić okiem na „opakowanie” gameplayu w Kingdom Rush: ładna, rysunkowa grafika w raczej wyjątkowym stylu. No, nie licząc innych gier tych samych twórców. Najważniejsze w niej jednak jest to, że wygląda ona dobrze zarówno na smartfonie, jak i dziesięciocalowym tablecie. To wszystko się odbywa na dwunastu planszach składających się na kampanię i kolejnych sześciu, które odblokowują się po ukończeniu części „fabularnej” Kingdom Rush. Te ostatnie to jednak zupełnie inna jazda: o ile kampania gry jest dość prosta i po chwili „nauki” gry nie sprawia większych kłopotów, to próby przejścia dodatkowych etapów mogą wywołać początki siwizny.
Jeżeli ta gra ma mieć jakąś wadę wartą konkretnego objechania, to są nią mikropłatności. Nie jest to jednak jakaś wielka bolączka: do wykupienia mamy tylko nowych bohaterów, których siła jest (od „minimalnie” do „troszkę”) większa od tych, które otrzymujemy w trakcie normalnej gry. Nie, korzystanie z tych bohaterów nie jest potrzebne do przejścia Kingdom Rush. Bohaterów kupionych za gotówkę należy traktować jako swoisty „casual mode”: grę, która sama w sobie jest dość prosta i mało wymagająca (zwłaszcza wobec osób obytych z gatunkiem) można uprościć sobie jeszcze bardziej. Ot, cała historia. I ciekawostka: wersja sprzedawana jakiś czas temu w ramach Humble Mobile Bundle umożliwiała dostęp do WSZYSTKICH bohaterów, wraz z przechodzeniem kolejnych misji kampanii.
W sumie to brać, mimo, iż Kingdom Rush samo w sobie nie jest darmowe. Kosztuje odpowiednio jednego dolca na AppStore lub dwa na Google Play. 7zł za grę na kilka godzin ciągłego grania? Oczywiście przyjmując, że będziemy grać tylko w kampanię podstawową i nie ruszymy misji „pobocznych” ani wyższych poziomów trudności. Wtedy możemy spokojnie przyjąć, że zejdą nam kolejne godziny. Ja jestem na tak! A, i jeszcze jedno: pecetowcy, którym się podoba gatunek zawsze mogą się przywitać z wersją flashową gry. Ew. z wersją stricte na PCty dostępną na Steam. Ale ona zasłuży sobie na osobną recenzję.
W trakcie mojego pobytu na Poznań Game Arena zasiedziałem się na dłużej na stoisku studia Vinyl Pixels. Zagrałem tam w trzy tytuły. Jeden z nich, Atom Shooter (JESZCZE w wersji darmowej), zajął już miejsce na moim tablecie z Androidem. Drugiej nie ustawię, bo jeszcze nie ma wersji na PC ani Androida (ale na nią czekam). A trzecia jest w wersji alfa i mam nadzieję, że doczeka się szybko wersji beta. Mam tutaj na myśli właśnie Versus One.
Żeby pominąć rozpisywanie się w bezsensowny sposób, to opiszę ten tytuł na szybko: wyścigi jednym klawiszem. Dobra, koniec, możecie sobie iść!
Nie no, żartowałem oczywiście. Co w tym jest takiego fajnego? Wciąga jak diabli. Nawet w trakcie pisania tego tekstu (w trakcie zajęć, ryzyko samo w sobie) nie mogłem się powstrzymać od kilku rundek wokół jednego z czterech dostępnych teraz torów. Tryb wieloosobowy? Na jednej klawiaturze, każdy potrzebuje jeden klawisz, to cztery osoby spokojnie się zmieszczą. Nawet nie będą potrzebne ciosy łokciami w trakcie gry.
Dobra, wracając do tematu: czemu warto rzucić twórcom Versus One trochę grosza? Pokazali już oni na innych przykładach, że potrafią oni robić dobre pod względem technicznym gry. Oprócz tego warto wspomnieć, że gra w wersji finalnej będzie znacznie bardziej rozbudowana: ma być więcej WSZYSTKIEGO. Tras, dyscyplin (jako przykład podano żużel i wyścigi Nascar, jako coś dla graczy zza Wielkiej Wody) i TONA trybów gry, zarówno dla pojedynczego gracza, jak i wielu osób. W planach jest cała gama opcji, takich jak tryb kariery, możliwość grania z zbliżeniem na samochód (będzie wtedy trudniej, nie widzimy całej trasy) i innych. Nie będę się rozpisywał bez sensu: twórcy to ładnie rozpisali na stronie swojej zbiórki.
Obok macie gadżet, który pokazuje jak dobrze idzie twórcom zbiórka. Pozostało 15 dni i ponad 3000 złotych do zebrania. Powiem wprost: nie wierzę by dali radę. Smutne, ale też szczere. W przepływie tej samej szczerości mam nadzieję, że Vinyl Pixels nie porzucą tworzenia tej gry w przypadku braku sukcesu tej kampanii. Tak samo mam nadzieję, że zorganizują jakąś przedsprzedaż Versus One w własnym zakresie. Bo prawda jest taka: pomysł na grę jest prostszy od konstrukcji cepa, ale wciąga on jak diabli.
Z tego co mi powiedział szefo Vinyl Pixels powiedział na PGA, to Piotr Iwanicki, który sam nie tworzy byle jakich gier, dał się dość ładnie wessać w granie w Versus One. To chyba coś znaczy, prawda? Jeżeli to dla was za mało, to dopowiem jeszcze coś: ja na tym tytule (jeszcze w wersji alfa) wytraciłem całą baterię w laptopie.
Jeżeli ktoś chce sprawdzić na własnej skórze na co się tak bardzo nakręciłem, to zawsze może ściągnąć wersję alfa na Windowsa lub Mac OS’a.
Ja tymczasem wracam do kręcenia się w kółko. Przynajmniej do momentu aż najdzie mnie wena (tj. uczucie, że pod moim tyłkiem płonie ognisko) na naukę. 🙂
„I tłum szaleje!” Tak można określi reakcję na wiadomość, jaką otrzymali dzisiaj fani Baldur’s Gate: Enhanced Edition, którzy się zapisali do newslettera gry. W niej doczytamy, że problemy prawne gry zostały rozwiązane, dzięki czemu studio znów zacznie działać. Co to, otwieramy szampana z radochy?
Tak, jak ostatnio napisałem post o grach, które pozwalają nam na zrelaksowanie się, tak teraz postanowiłem spojrzeć na drugą stronę swojego kompa: gry tak intensywne, bądź trudne, że nie da się przy nich mówić o spokoju ani odpoczynku. Co zamiast tego? Skupienie o tak wysokim stężeniu, że można w powietrzu zawiesić siekierkę. To będzie niczym podróż na drugą stronę lustra. Jak wycieczka z nieba do piekła… Albo jakoś tak. Tak czy siak, zapraszam do krainy (mniejszego, bądź większego) hardkoru.
Moim rozmówcą był Compy, a bardziej po ludzku Dave Quarles. Jest on menedżerem społeczności w Sneaky Games, firmie, która tworzy Arena of Heroes. Jak on to sam wspomina „pisze i wrzuca wszystkie informacje na stronę internetową i zajmuje się social mediami (w ich wypadku są to Facebook, Twitter i Youtube)”. Do tego spędza masę czasu na forum gry. Jednakże, jako że ekipa tworząca tę turową grę MOBA jest niewielka, to oprócz tego zajmuje się on obsługą klienta, testowaniem gry i dorzuca swoje trzy grosze przy jej projektowaniu.
Dobrze, to zakończę teraz ten przydługi wstęp, i zamiast tego przejdę do przedstawienia wam wywiad z jedną z osób odpowiedzialnych za Arena Of Heroes. Życzę owocnej lektury i obiecuje, że taka właśnie będzie.
Jakby tego było mało... to polecam dotrwać do końca tekstu, nie pożałujecie!
Drugiego lipca (wiem, jestem Slowpoke) Rovio wypuściło sporej wielkości update do swojego flagowego tytułu. Dzięki niej, Angry Birds zyskuje dodatkowy tryb gry o nazwie „Egg Defender”. W niej czerwony ptak staje przed samotną (chociaż mam wrażenie, że to tak naprawdę jest HORDA czerwonych ptaków) bronienia jajek przed nadlatującymi w wehikułach z Bad Piggies świniakami. Na trailerze poniżej możecie zobaczyć „osohozi”
Oprócz tego aktualizacja Angry Birds dodała jeszcze 15 nowych etapów do przejścia (zniszczenia prosiaków)
TL;DR: Jak nie graliście, to jest dobry pretekst by spróbować. Jak się już znudziło, to można spróbować znowu, jest co przechodzić i jest tryb do obadania. Jeżeli dalej w to gracie, to wiecie o tym wszystkim szybciej niż ja to napisałem 😀
Ten wpis poświęcę grze naprawdę dziwnej. Całą dziwność tej gry możecie wyczytać z tytułu wpisu. Ci, którzy grali wiedzą jak dynamicznymi grami potrafią być takie tytuły jak League of Legends albo DOTA 2. Tam refleks szachisty nie ma racji bytu. Tutaj natomiast jest konieczny. Wraz z strategicznym myśleniem i sporą dozą wolnego czasu. O jakiej grze mowa? O Arena Of Heroes.
Wystarczy kliknąć obok, by dowiedzieć się, co to jest