Ostatnio zrobiło się głośno o tym, że Resident Evil VIII (albo VIl.l.age, jak to fikuśnie zapisują) nie dostanie polskiej wersji językowej.
Pod wpływem stanowczo zbyt wielu rozmów z twórcami i pracownikami branży growej postanowiłem, że napiszę wprost czemu to nastąpiło. Zwyczajnie mam dość płaczu nad losem, który my, gracze mniejsi i więksi, na siebie nakręciliśmy.
No i czekam na BlizzConline, jak nie będę czegoś robił, to zasnę i szlag wszystko trafi.
Bat…
Na początku były plotki. O tym, że Resident Evil VIII nie zostanie spolonizowany w żaden sposób.
Potem plotki przerodziły się w pytanie na Twitterze. Cenega, wydająca serię Resident Evil w Polsce, odpowiedziała:
Jak podał portal GryOnline.pl, prowadzony przez fanów profil na FB „Resident Evil Polska” otrzymał kompletne stanowisko wydawcy.
„Niestety, faktycznie ósma część Resident Evil nie będzie zlokalizowana na język polski. O tym, czy dany tytuł będzie czy nie będzie lokalizowany decyduje zawsze światowy wydawca, czyli w tym wypadku firma Capcom. I tutaj również oni musieliby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego podjęto taką decyzję.”
Cenega do prowadzących profil Resident Evil Polska, post z 18.02, 11:37
Okej, to są fakty. To teraz czas na smutną część.
…który na siebie nakręciliśmy.
My, gracze z Polski jako całość, jesteśmy bezpośrednio odpowiedzialni za ten stan rzeczy. Nie Cenega (chociaż ona mogłaby trochę pomóc, przykładowo usiłując zjechać z cen gier z serii). Nie Capcom.
Polscy gracze. Zawiniliśmy, przede wszystkim tym, że nie istniejemy.
Zanim pomyślicie, że mnie do końca pojebało, to przyjmijcie do wiadomości następującą rzecz – mamy jako zbiorowość problem z kupowaniem gier tak, by wydawcy i twórcy wiedzieli, że kupujemy je my, tutaj w Polsce.
Jestem kompletnie poza tematem co teraz jest praktykowanym źródłem tanich gierek. Ale w czasach kiedy byłem młodym, biednym i nieświadomym tego jakim gamedev jest zapierdolem człowiekiem, to zwykle gry się kupowało w formie kluczy Steam z Brazylii, Rosji albo innego RPA.
Nie mam absolutnie pojęcia, czy te klucze były uzyskane w sposób legitny, czy, podobnie jak to było często w takim G2A, wypadły z jakiejś ciężarówki, były promką przeznaczoną dla recenzenta, albo czymś jeszcze innym. Ale faktem było jedno – były zawsze tańsze o te 20-40% od tego, co oferował wtedy Steam, albo polscy dystrybutorzy. Czemu? Bo tam siła nabywcza typowego „Kowalskiego” stamtąd jest jeszcze bardziej żałosna niż nasza. No i taki kod się aktywowało i czuło się fajnym, bo zamiast dwóch gier kupowało się cztery/pięć.
Efekt? Producenci tych gier patrzyli na statystyki i widział pięć powodów by pomyśleć nad brazylijską bądź afrikaans wersją językową gry. Zero przesłanek by wejść na poważnie na rynek polski.
Czy mógł być jakiś inny powód niż to, że analitycy z Capcomu dostali wyniki sprzedaży od Cenegi i po przejrzeniu słupków sprzedaży w naszym kraju i liczby osób grających po polsku doszli do wniosku, że ponoszenie kosztów tłumaczenia zwyczajnie nie przyniesie im zysków? Realnie mówiąc nie.
I co teraz?
Odnośnie Resident Evil VIII nie wiadomo, czy uda się coś ugrać. Oczywiście wystartowała akcja spamowania social media postami z historiami o styczności z serią i z hasztagami #PolishFansStillAlive #Re8PolishVersion #ResidentEvilVillageAddPolishVersion. Czy to wystarczy by przekonać Capcom do wydania zgody (i tym samym wyłożenia pieniędzy) na przetłumaczenie gry? Cholera wie, czasem takie akcje się udają. Przykładem niech będzie taki Lucyfer, który został anulowany, odkupiony przez Netflixa i teraz jest kontynuowany, tak właściwie, to ile się da. „Opór” ma więc zawsze sens, bo stanowczo jest lepszy od robienia niczego.
Ale o wiele by działało co innego. Rzucenie w cholerę wszystkich kluczykarni pokroju G**, Ki*****, Ga**** czy E****.
Oczywiście, wtedy jest ciężej kupić grę taniej. Ale jeżeli chcemy uniknąć kolejnych sytuacji jak tej z RE VIII w przyszłości bądź drastyczniejszych, to jest to krok konieczny.
Ścieżka cebulowego rycerza to droga donikąd
Kupować powinniśmy z żródeł legalnych i biorących towar bezpośrednio od producenta albo dystrybutora. W ten sposób mamy pewność, że problemy rozwiążemy bez większych przygód i maksimum gotówki trafia do osób, które rzeczywiście się przyczyniły do powstania gry, na którą mamy ochotę. No i dzięki temu zwiększamy szansę na to, że ktoś uzna, że wsparcie popremierowe/kolejna część/przyszła pełna polska lokalizacja ma sens.
Jeżeli komuś zależy na niskiej cenie, to najprostszy sposób by zrobić to dobrze, to wejść na Steama (czy inną platformę cyfrowej dystrybucji) i dodać grę do listy życzeń. Akurat powiadomienia o promocjach wszędzie gdzie jestem działają dobrze. Chwilami wręcz za dobrze.
Może też śledzić swój ulubiony serwis agregujący oferty z tanimi grami. Wtedy jednak „ręcznie” odfiltrowywać oferty wątpliwych sklepów.
To jednak wymaga cierpliwości.
Jeżeli jest ona twoją słabą stroną i chcesz grę kupić na premierę, to przemyśl temat.
Serio – ciąg myślowy, który towarzyszy kupnie w dniu 0 albo preorderowi zasługuje na cały osobny wpis.
Ale jeżeli uważasz, że dani twórcy zasługują na twoje zaufanie, to spoko. Ale powinieneś też uznać, że zasługują na jak największą część twoich pieniędzy.
Kupując kluczyk z szemranej strony nie wiesz, czy dostaną cokolwiek, a jeżeli dostaną, to mniej. Kupując grę w wersji pudełkowej, albo na GOGu, Muve, Steam, czy innym Epic Games Store masz pewność, że twórcy i inne zaangażowane osoby dostaną nie tylko dowód twojego zaufania. Otrzymają też godną rekompensatę za (zwykle) lata zapierdolu byś się dobrze bawił.
Tu miała być puenta
Ale jej nie będzie, bo ciąg przyczynowo-skutkowy jest prosty.
Nie ma sprzedaży w Polsce, to nie ma zainteresowania poczucia, że istnieje zbyt.
Nie ma poczucia, że jest do kogo kierować grę, to nie ma tłumaczeń, dedykowany akcji marketingowych i innych.
Analitycy pracujący dla firmy będą brali wartości sprzedaży na każdym rynku i mielili je po piętnaście razy nim kierownictwo podejmie jakąś decyzję. Nigdy nie będzie na odwrót. Żadna duża firma nie zaryzykuje bez realnej wiary w zyski.
Więc jeżeli Polska ma nie być giereczkowym krajem trzeciego świata i mamy się doczekać normalnych wydań, polskich wersji językowych, a może nawet cen bardziej adekwatnych do naszych warunków, to wcześniej musimy pokazać, że będzie do kogo to kierować.
A skoro już się dowiedzieliśmy, że Resident Evil VIl.l.age nie będzie po polsku, to wiemy, że Capcom przestał w nas wierzyć i uznał nas za gorszych od, chociażby:
- Turcji
- Tajlandii
- Brazylii (XDDDDD)
- Korei
Czy to jest okej? No niezbyt.
Czy możemy coś zmienić? Pewnie w ostatecznym rozrachunku nie, bo większość osób ma w dupie konsekwencje swoich decyzji zakupowych. Ale warto próbować.
2 odpowiedzi na “Mamy ich w dupie, to oni mają w dupie nas.”
Dzięki za ten punkt widzenia. Nie kupuję cyfrowych wersji, więc nie jestem w temacie, ale teraz trochę lepiej rozumiem o co tyle szumu z tą wersją RE.
[…] sprzętu, ani gry w którą grasz. Z racji tego pozbawiasz twórców potencjalnych zysków, zmniejszasz szanse na lokalne wydania gry i potencjalną kontynuację danej […]