Drodzy kyoudai, zostaliśmy skrzywdzeni
Prawda jest taka, że Like A Dragon: Yakuza to bardzo dobry tytuł dla tego serialu. Dlatego, że wiele rzeczy jest tutaj odwrócone względem gier.
Motywacje Kiryu za dołączeniem do Yakuzy są kompletnie wypaczone – zamiast chęci pójścia w ślady swojego przybranego ojca, mamy pogardę wobec niego i uwielbienie dla nieznanego przez niego „Smoka Dojimy” którego Kiryu chce naśladować.
Zresztą, nie tylko Kiryu został w ten sposób skrzywdzony. Historia Majimy i Saejimy, z jednej z barwniejszych z całej serii, została zredukowana do minimum. Oprócz tego, zamiast być opowieścią o lojalności stała się studium głupoty, które kończy się domniemaną śmiercią postaci, która w grach jest istotna dla przyszłych historii.

Oprócz tego zakończenie Like A Dragon: Yakuza sugeruje, że rola Shintaro Kazamy zostanie drastycznie zmieniona, a główną motywacją Kiryu w drugim sezonie będzie zemsta. Pod warunkiem, że drugi sezon serialu w ogóle zostanie ogłoszony.
Mówiąc wprost: chcecie wiernej adaptacji? To nie tutaj. Nie idźcie od niej z daleka. Uciekajcie. Wystarczy wam szacunek do materiału żródłowego? Też uciekajcie. Zmiany są tutaj tak inwazyjne, że trudno tu mówić o takowym.
Jeżeli potraficie oddzielić „emocjonalnie” ten serial od gier, to prawdopodobnie będziecie się dobrze bawić w trakcie seansu. W przeciwnym razie będziecie zawiedzeni tym jak bardzo pomija on wiele istotnych motywów z gier. Najlepszym dowodem niech będzie klip poniżej:
„Ale Jaśku, jak obecność karaoke ma udowodnić, że serial nie ma wiele wspólnego z grami?”. Ano udowadnia tym, że ta scena nie jest z serialu.