Kategorie
Gry

Wszystkie grzechy G2A i ta jedna rzecz, którą robią dobrze.

W związku z tym, że temat G2A ponownie wypłynął na wierzch postanowiłem napisać w końcu coś. Szkoda,że powinno to powstać dwa, albo trzy problemy temu.

G2A Strona główna

Wpisik poświęcony temu co G2A robi nie tak, czemu powinniśmy mieć z tym problem i co możemy z tym zrobić.

Dużo dwuznacznych rzeczy

Świętej pamięci G2A Shield jako ochrona przed odymaniem i odymanie w jednym…

Ta usługa to była abonamentowa płatność za takie rzeczy jak:

  • do 10% cashbacku
  • priorytet przy kontakcie z wsparciem technicznym
  • obietnica załatwienia problemu w trakcie jednej rozmowy
  • priorytet na preordery
  • bliżej niesprecyzowane inne rzeczy, których nie pamiętam, a których nie mogę podejrzeć bo strona usługi już nie działa

Wszystko za 1 EUR + vat + „opłaty” (czyli całość kosztów płatności). Wychodziło trochę ponad 2 EUR miesięcznie, ale na początku domyślnie to było tak, że G2A Shield można było wykupować przy każdym zakupie, by uzyskać te benefity. Wtedy ta opłata wynosiła 3 EUR.
Potem G2A Shield było domyślnie zaznaczane w wersji abonamentowej, już w bardziej atrakcyjnej cenie.

O ile rozumiem program lojalnościowy, czy inne „funkcje premium”w formie abonamentu, to stawianie porządnego i szybkiego wsparcia pozakupowego za paywallem to była jakaś ponura pomyłka.

Jakby tego było mało – wyłączenie G2A Shield nie należało do rzeczy łatwych, prostych, ani przyjemnych. Pokazuje to dobrze poniższy album wrzucony na serwis Imgur:

Ostatecznie usługa wzbudzała tyle kontrowersji, że w styczniu 2019 roku została zlikwidowana.

…zastąpione przez G2A Plus

Tylko po to, by zostać potem zastąpiona G2A Plus.

Lista fukcjonalności G2A Plus i jej poprzednika jest prawie identyczna. Wyjątkiem jest to, że nie ma już obietnicy załatwienia wszystkiego w ramach jednej rozmowy z supportem.

Wniosek? G2A Plus to rebrandowany G2A Shield, którego głównym celem jest usunięcie złego wrażenia, jakie po sobie pozostawiło za poprzedniej nazwy.

G2A jako jedyny sklep z abonamentem

Jednym z dziwniejszych pomysłów G2A jest pobieranie opłaty za niekorzystanie z serwisu. Nie logujesz się? Płacisz środkami zgromadzonymi na koncie, czyli gotówką z sprzedanych przez siebie kluczy albo zyskami z cashbacku.

G2A tłumaczyło się tym, że inne serwisy, które przechowują u siebie gotówkę użytkownika również mają takie opłaty. Do teraz próbuje sobie przypomnieć takowe. O wiele łatwiej idzie mi natomiast wymienienie takich serwisów, które takich opłat nie mają. Są to:

  • Steam
  • Origin
  • Battle.net
  • Allegro
  • Amazon

O innych nie wiem, czy są takie opłaty. Ale jeżeli miałbym zgadywać, to ich nie ma.

Słuszna nienawiść twórców niezależnych

Na koniec zostawiłem sobie najbardziej istotna rzecz – nieczyste zagrywki opisane powyżej można zawsze jakoś przeskoczyć albo ominąć. Wtedy, podejrzewam, że wiele osób by mogło na to zlać i iść dalej.

Ale to, co G2A robi swoją działalnością twórcom, zwłaszcza tym mniejszym, to już draństwo w czystej, niemal nieskalanej postaci.

Pierwsze starcie

Na początek historia: pierwsze oskarżenie w kierunku G2A rzuciło TinyBuild w 2016 roku. Oskarżyli wtedy G2A o upłynnienie 450 tysięcy dolarów w kluczach. Koncepcja była następująca – TinyBuild miał swój sklepik z grami. Ludzie kupowali tam gry za pomocą kradzionych kart, sprzedawali na G2A za psie pieniądze, a potem TinyBuild musiał kasę z pierwotnej sprzedaży oddać, bo banki cofały transakcje z kradzionych kart.
TinyBuild to przeżył, niektórzy inni sprzedawcy poszli do piachu. Przykładem niech będzie IndieGameStand, który opublikował wpis o tym jak bardzo ten proceder ich bolał finansowo. Jakiś czas później utracili płynność finansową i wyparowali. Z tego powodu wpis jest już dostępny tylko za pomocą Wayback Machine.

G2A próbowało się bronić, robiło to jednak w sposób nieudolny – w tym samym oświadczeniu zwalali całą winę na TinyBuild, jego partnerów biznesowych (twierdzili, że zamiast sprzedawać klientom końcowym, to sprzedawali innymi w hurcie)

Na całe szczęście G2A ta cała sytuacja odbiła się czkawką, bo nie udało im się przez to co najmniej kilka razy zostać sponsorami imprezy. Potem, za sprawą Johna “TotalBiscuit” Baina została odwołana współpraca między Gearboxem, a firmą. Miała dotyczyć wydawania limitowanej edycji gry Bulletstorm: Full Clip Edition. Ostatecznie zamiast bezwarunkowej współpracy firma spotkała się z warunkami, takimi jak:

  • wprowadzenie darmowej i bezwarunkowej ochrony przed oszustwami w serwisie (zamiast płatnego G2A Shield)
  • stworzenie darmowego WebApi bądź usługi, która pozwoli twórcom oznaczać w serwisie kradzione klucze do natychmiastowego zdjęcia z serwisu
  • wprowadzenie znacznych ograniczeń w sprzedaży dla niepotwierdzonych kont na serwisie, w celu uniemożliwienia szybkiej sprzedaży dużej ilości „trefnego” towaru
  • uproszczenie płatności w serwisie, z szczególnym uwzględnieniem opisania wszystkich dotychczas ukrytych opłat

Warunki oczywiście nie zostały spełnione, więc G2A nie miało nic wspólnego z wydanie remastera Bulletstorm. Dobrze.

Osoby, które znają język angielski i mają dłuższą chwilę mogą tutaj przeczytać długi wywód twórcy Defender’s Quest (gry, którą do dziś polecam) odnośnie tego czemu idea „lepiej być piratem niż kupować na G2A” jest dobra. Nie będę tego powielać, bo, na dłuższą metę i ku mojemu przerażeniu, zgadzam się z tym.

Żeby nie było: takie sytuacje jak ta z TinyBuild nie zdarzają się tylko małym twórcom. Podobnie po tyłku oberwało się chociażby Deep Silver gdy ktoś wyszmuglował kody Steam do nowej części Metro i wystawił je na G2A. Weryfikacja sprzedawcy poległa całkowicie, ktoś mógł wystawić na sprzedaż kody, które w świetle ekskluzywności Metro nie miały prawa istnieć i działać i dał radę je sprzedać.

W przypadku legitnych sprzedawców takie sytuacje nie mają racji bytu, bo klucze pochodzą tylko od pewnych dostawców. Niestety, realizm zwykle też tyczy się ceny, przez co G2A bryluje – kody zdobyte „za darmo” są zwykle wystawiane za psie pieniądze, a jak to się może skończyć? Wiemy wszyscy. I tak naprawdę nie znamy dnia ani godziny kiedy kod może zostać zdezaktywowany, bo walka o chargeback trwa standardowo do 45 dni, a potem może się przedłużyć, a potem jeszcze wydawca klucza (Steam głównie, reszta już raczej nie udostępnia byle jak i byle komu kluczy) musi zareagować.

Wniosek – gra z G2A pozostaje niepewnym nabytkiem przez bardzo długi czas. Któregoś dnia zwyczajnie możesz się obudzić i dowiedzieć, że nie masz gry. Tak samo jak spotkało to kupujących Metro Exodus, gry od TinyBuild czy inne tego typu.

Świeże problemy – przesadnie agresywny marketing.

Bezpośrednia inspiracja do tego wpisu była jednak zupełnie inna i o wiele bardziej aktualna.

Aktualnie G2A świętuje swoje piąte urodziny. W związku z tym przyśpieszył bardzo swoją machinę marketingową. Odrobinę za bardzo.

Zainwestował bardzo dużo pieniędzy w reklamy w wyszukiwarce Google. Tak dużo i na tak szerokim spektrum słów kluczowych, że są na pierwszym w wynikach wyszukiwania nawet wtedy, gdy teoretycznie na górze listy powinien być Steam, GOG, Epic Games Store czy inne, bardziej autoryzowane źródło.

Efekt? Twórcy są tak zdenerwowani i tak cięci na G2A i odsprzedaż ich gier z cholera wie jakich źródeł, że wolą by ich gry były piracone.

Korzystając z okazji jeden z twórców gier przypomniał swój tekst sprzed czterech lat. Na bazie tego co on powiedział, a co potem tam przeczytałem zgadzam się – wiele wskazuje, że absolutnie nic się nie zmieniło.

Ta jedna dobra rzecz

Mają fajnie prowadzone social media. Lol, nie.

Pierwotnie napisałem, że mają fajnie prowadzone social media. Bo przez większość czasu tak jest. Ale jak jest kryzys, jak teraz, to jak coś, za przeproszeniem, pierdolną, to głowa mała.

Otóż, w reakcji na wspomnianą wyżej petycję za końcem sprzedaży gier Indie na G2A, Social Media Ninja firmy wdał się w dyskusję. Ostatecznie użył argumentu, który podpada pod definicję samozaorania. Otóż zapytał się, czy jak G2A zniknie, to czy problem sam się rozwiąże. Potem zaczął tłumaczyć, że jak kradzione klucze nie będą sprzedawane na G2A, to na pewno będą sprzedawane gdzieś indziej.

Z szacunku do was nie napiszę co się stało z logiką w tej wypowiedzi. Szczerze wierzę, że sami to zauważycie.

Zresztą, czy to nie jest jednocześnie przyznanie się do tego, że wiedzą, że na ich platformie sprzedają się gry uzyskane bezprawnie?

Aktualizacja, środa, 10 lipca 2019, godzina 8:55

Po tym jak opublikowałem ten wpis G2A postanowiło zrobić coś na jeszcze wyższym poziomie.

Jeden z pracowników firmy wysłał do dziesięciu różnych serwisów growych prośbę o wycenienie następującej „usługi”:

  • publikacji „rzetelnego” artykułu o G2A
  • napisanego przez pracownika G2A
  • bez oznaczenia autora
  • bez oznaczenia materiału sponsorowanego.

G2A podaje, że to robota pojedynczego, działającego samodzielnie pracownika:

Powiedziała to firma z olbrzymim działem PR, który ma wszystko zaplanowane i przemyślanie. Albo sprawia tylko takie wrażenie.

W związku z tym pozwolę sobie przejść przedwcześnie do ocenienia tego i skwituje to prostym memem:

Podsumowując – G2A to coś, czego nie powinno być i za czym nie powinnyśmy tęsknić.

Działanie na szkodę twórców, brak skrupułów wyrażający się głównie przez projektowanie usług pod zysk „za wszelką cenę”, licha komunikacja z twórcami i okazjonalnie objawiający się patologiczny brak profesjonalizmu. Bezczelny przykład tego ostatniego mieliście przed chwilą, niezależnie od tego czy to naprawdę samowolka pracownika, czy nie.

O ile rozumiem, że każdy woli tańsze gry od droższych, tak musimy sobie powiedzieć wprost – zniknięcie G2A oraz innych, sprawiających dużo mniej problemów, „kluczykarni” handlujących towarem od kogokolwiek pomogłoby branży. Co najmniej tak bardzo jak wkurzyłoby graczy zainteresowanych kupowaniem gier tanio, ale niekoniecznie „dobrze”.

G2A próbuje pokazywać, że coś robią, czasem nawet bardzo widowiskowo. Na kilka dni przed publikacją tego wpisu zadeklarowali, że będą oddawać okradzionym twórcom dziesięciokrotność utraconych przez oszustwa kartami płatniczymi pieniędzy.
Pod warunkiem, że wszystko zostanie sprawdzone i potwierdzone przez niezależnego audytora.

Problem jednak dalej jest dokładnie taki sam: G2A, zamiast wprowadzić rozbudowane mechanizmy zapobiegające takim sytuacjom woli by miały one cały czas miejsce. Łatwo obiecywać zwrot dziesięciokrotności strat, kiedy stosunkowo niewielka część poszkodowanych będzie się po to zgłaszać.

W związku z tym życzę G2A solidnej rewizji sposobu działania, albo upadku. Wolę jednak dobro twórców, które gry tworzą, od tworów, które gry rozprowadzają.

Jakby nie patrzeć głównie z tego powodu kibicuje Epic Games Store. Życząc G2A dalszego trwania w aktualnej formie wszedłbym na Mount Everest hipokryzji.

Jednocześnie chciałbym ponownie przeprosić wszystkie osoby, które dzięki mnie dowiedziały się o G2A i miały okazję robić tam zakupy.
Byłem młody, głupi i najwyraźniej co najmniej trochę zjebany.
Jedyną rzecz jaką mam na swoją obronę, to to, że zrozumiałem swoje błędy.
I jak widać staram się je odkupić.

W odpowiedzi na “Wszystkie grzechy G2A i ta jedna rzecz, którą robią dobrze.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *