Kategorie
Relacje/Reportaże

Zagrałem w Limbo of The Lost. Ran nie wyleczę nigdy.

O Limbo of The Lost naczytałem i nasłuchałem się wiele. Że plagiat. Tragiczna gra. Przygodówka bez fabuły. Najgorsza gra w historii. Wręcz parodia gry. Postanowiłem to sprawdzić. Efekt? Poniższy tekst. Ku przestrodze.

Limbo of The Lost Main menu
Tak się zaczyna tragedia.

Ostrzegam, czekają na was szok. trwoga i zażenowanie.

Burzliwe początki Limbo of The Lost

Grę, którą wziąłem na celownik pech prześladował od samego początku.

Gra miała swoje początki w czasach prehistorycznych, gdzie Amiga to była prawdziwa moc. Limbo of The Lost miało być tekstową grą przygodową wydaną na Atari ST. Potem zdecydowano, że zostanie wydana na Amigę 500. Udało się nawet stworzyć demo tej gry, które zostało pokazane szerokiej publiczności na targach European Computer Trade Show w 1995 roku.  Jednakże, z powodu powolnej agonii tych platform, postanowiono stworzyć tę grę na nowo na platformę PC.

Limbo of The Lost zostało wydane w 2007 roku, więc jak łatwo policzyć, katorżnicza praca nad nową wersją przyszłego hitu zajęła niemalże 14 lat. Co z tego wynikło?

Niektórzy by pomyśleli, że taki czas starczy na stworzenie czegoś innowacyjnego i godnego naszej (czyli graczy) pamięci. To drugie się udało. Limbo of The Lost zostanie zapamiętane wszystkich jako największy przekręt w historii gier video.

Im dalej, tym gorzej.

Tutaj wrzucam "betony" z gry. Tak, ta prycza jest z Żelaza. Nie wiem czym się różni od żelaza, ale niech będzie
Tutaj wrzucam „betony” z gry. Tak, ta prycza jest z Żelaza. Nie wiem czym się różni od żelaza, ale niech będzie

Mamy rok 2008. Limbo of The Lost zostało wydane na całym obdarzonym sprzętem komputerowym świecie. I wtedy, gdy tej wątpliwej jakości produkcji mógł przyjrzeć się cały świat, to znaleziono w niej więcej niż drętwą przygodówkę z grafiką pamiętającą zeszłą epokę. Wypatrzono pełnoprawne plagiaty. Daleko idące inspiracje czerpano z gier z cyklu Thief, Elder Scrolls IV: Oblivion, Return to Castle Wolfenstein i wielu innych. Osoby chcące zagłębić się w temat polecam ten link: wyszczególnienie BARDZIEJ WIDOCZNYCH inspiracji w grze.

Na początku był szum. Potem pozwy sądowe. Nie wiem, jak się one skończyły. Wiem natomiast, że Limbo of The Lost zostało w ekspresowym tempie wycofane z sprzedaży detalicznej. Zdobycie gry wtedy było niemożliwe, dziś jest jedynie arcytrudne. Grę można przykładowo wyrwać na Amazonie za ponad 6$ + wysyłkę.

Cierpię za was, byście wy nie musieli.

Teraz koniec wstępu „historycznego” i zaczynam opowiadać o tym jak mój kontakt z mitycznym Limbo of The Lost wyglądał.

Główny bohater jest chyba analfabetą, bo na widok książek boi się bardziej, niż na widok widmowych szkieletów.
Główny bohater jest chyba analfabetą, bo na widok książek boi się bardziej, niż na widok widmowych szkieletów.

Jeżeli ktoś uważa, że twórcy Limbo of The Lost się wstrzymali z plagiatami chociaż na początku gry, to niech wie, że się myli. Menu główne gry zostało skradzione z Władcy Pierścieni: Bitwa o Śródziemie. Pal licho, że to jest gra przygodowa, a LoTR: BME to RTS. Klikamy New Game. Co takiego widzimy? Intro! A raczej wycięty kawałek filmu „Spawn” z 1997 roku. Widzimy „listę płac” niczym na początku prawdziwego filmu. Szkoda tylko, że zrobioną za pomocą niewiarygodnie tandetnej czcionki podpalonej ogniem zrobionym w MS Paint, albo czymś trochę bardziej zaawansowanym.

Po obejrzeniu dłużącego się intro, którego nie sposób ominąć trafiamy do lochu. Już tutaj mamy pokaz nieudolności twórców. Tekstury i modele 3D powstałe w Gimpie. Animacje mające chyba 15 klatek na sekundę. Wychwalana przez twórców synchronizacja ust z wypowiedziami okazała się polegać na tym, że kiedy postać mówi, to widzimy losowe ruchy ustami. Wygląda to momentami tak głupio, że można się dostać pełnoprawnego ataku śmiechu. Albo umrzeć z zażenowania. Po długiej rozmowie (ponownie, nie da się jej ominąć ani przyśpieszyć) z której nic nie wynika W KOŃCU uzyskujemy kontrolę nad grą i możemy pochodzić po lochu pożyczonym z Return to Castle Wolfenstein.

Z tego co napisałem powyżej wynika koszmarny obraz, w którym bym nie uwierzył, jakbym go nie zobaczył. Dlatego poniżej pokazuje wam początek gameplayu. W większości to co już opisałem. Zwróćcie uwagę przede wszystkim na mimikę głównego bohatera

Tak właśnie wyglądał mój pierwszy kontakt z tą grą. Po tym jak zobaczyłem „przerażający” szkielet pędzący wprost na mnie i reakcję głównej postaci na ten fakt… wymiękłem, odpaliłem Diablo 3, rozgniotłem kilkaset głów, po czym postanowiłem spróbować ponownie.

Limbo of The Lost
Jedyny sposób, by ten napis bardziej nie pasował do gry, to zmiana czcionki na Comic Sans.

Obiecałem sobie, że będę to w grał, do momentu, kiedy będę pragnął, by ktoś do mnie podszedł, pozbawił przytomności, sformatował dysk, po czym zostawił karteczkę „to dla twojego dobra”.
Jakby co o kradzież się nie martwię, mój laptop to rzęch. Niedawno bateria umarła całkowicie.

Dlatego, po zarejestrowanym wyżej, chorym przeżyciu, powiedziałem sobie „muszę wejść głębiej”. Wyrobię w sobie wytrzymałość na drastyczną żałosność i drętwotę fabularną godną największych grafomanów.

W efekcie końcowym nie wytrzymałem zbyt długo. Udało mi się przeprowadzić kolejne trzy rozmowy, „przestraszyć” się macki wystającej z poidełka, roześmiać się pół sekundy później jak główny bohater uśmiechnął się jak 200% idioty. Ale wiecie co zadziałało na mnie jak płachta na byka? Powalona logika tej gry, która nie została NIGDZIE zasugerowana. Po przygodówkach nauczyłem się spodziewać wszystkiego. Ale tego, że z wody i robaka powstaje Tequila?
To jeszcze byłbym w stanie przeżyć. W przepływie desperacji bym uruchomił jedyny tekstowy poradnik do tej gry, napisany od początku do końca wierszem. Dobrze. Ale w tej grze występuje coś, czego świat nienawidzi: polowanie na piksele. W tej grze jest kilka momentów, gdzie musisz kliknąć na elementy mające dosłownie 3 piksele wielkości. TRZY. PIKSELE. Kaman, nie. Odmawiam.

Czemu to zrobiłem?

Od dawna zastanawiałem się jak tragiczną grą jest Limbo of The Lost. Może jej jedyną przewiną było to, że autorzy to leniwi złodzieje, którzy nawet nie chcieli tworzył własnych grafiki, tylko kradli co popadnie? Może mieli dobry pomysł, ale brakowało im chęci i umiejętności by dać mu godną oprawę?

Limbo of The Lost
Tak wyglądał mój mózg po graniu w Limbo of The Lost

NIE, NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE. Ich żałość przekracza granice rozumu. Tandetność i brak przemyślenia tej gry sprawia, że mózg mi idzie w drzazgi na samą myśl o ponownym zagraniu w to. Czuje jak próbuje uciec uszami jak tylko najeżdżam kursorem w okolicy ikonki tej gry.

Ten tekst potraktujcie jako przypomnienie prostego faktu: są gry lepsze. Są gorsze. Są wyśmienite. Są tragiczne. Limbo of The Lost moim zdaniem wymyka się tym określeniom i dało radę stworzyć własną kategorię gier. Jakich? Boję się tworzyć odpowiednie określenia. Kiedy publikuje ten wpis jest przed 22:00, a nawet przekleństwa w internecie powinno się ograniczać do jakiegoś zdrowego natężenia.

Na koniec życzę wam tego, byście nie trafili na grę, o której mógłby powstać podobny tekst do tego. Nikt na to nie zasługuje. A sobie natomiast życzę, bym się bawił dzisiaj lepiej niż przez te kilka godzin walki z tą grą. A teraz wybaczcie, muszę zamówić drugi tort urodzinowy w pizzerii 😀

A tak nazwałem save'a by podnieść się na duchu i przetrzymać jakoś z pół godziny dłużej.
A tak nazwałem save’a by podnieść się na duchu i przetrzymać jakoś z pół godziny dłużej.

8 odpowiedzi na “Zagrałem w Limbo of The Lost. Ran nie wyleczę nigdy.”

a myślisz że pomysł z piosenką gdzie są wszystkie potworki z gry to ich pomysł? KISS Psycho Circus – The Nightmare Child też miała taki ending https://www.youtube.com/watch?v=TmgJg27g6BQ
BTW, polecam grę, ma niesamowity psychodeliczny klimat no i KISSów 😀 Stare shootery FPP w porównaniu z obecnymi FPSami to niebo a piekło :).

Tak, to prawda gra jest beznadziejna. Chyba nigdy nie widziałem większego badziewia. Możliwe, że twórcy byli przyciśnięci przez deadline. Przy okazji zobacz mój blog (jeśli możesz) *wywalam, ale już mówię czemu*

Nie mieli deadline’a, doczytałeś ile lat to było w produkcji? 😛 I poza tym, oni byli „indie”. Bardziej niż niektóre studia, które dziś się tak określają xD

Pod karą łomotu – nie wrzucaj linka na bloga w którym masz 2 wpisy na krzyż. Serio, jeszcze nie masz czym się chwalić :/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *