Szkoda, że nikt nie zrobił mi zdjęcia, gdy zobaczyłem, że Rogue Legacy zmiażdżyło swoją konkurencję na Steamie. Pół biedy, jakby nic się wtedy na Steamie nie działo.
Ale to było dzień po tym, jak wyszło Company of Heroes 2. A ta gra dalej uparcie jest bestsellerem. Przebija popularnością grę AAA wyczekiwaną parę lat. Pal licho, że ocenami TEŻ ją przebija. Na potwierdzenie zarówno Company of Heroes 2 i Rogue Legacy na Metacriticu.

Bezczelny edit: za sugestią Strusa z tego komentarza wyciągnę dodatkowy wyznacznik popularności: zainteresowanie torrentami z jednej i drugiej gry. Jak weżmiemy pod uwagę ile gotówki poszło w marketing Company Of Heroes 2, to jestem trochę zdziwiony tak niewielką przewagą.

P.S Reszta torrentów z The Pirate Bay łapie masą oskarżeń o bycie oszustwami, więc pozostały nieujęte
Tyle tytułem wstępu. Teraz podwijam rękawy i opisuje swoje wrażenia. Szanowni państwo, oto recenzja Rogue Legacy!
„Castlevania b****, have you played it?”

Pytanie z nagłówka (będące parafrazą z kultowego filmu) ma sens: bo jeżeli odpowiedź brzmi tak, to już wiesz po części czego możesz się spodziewać po Rogue Legacy. Dla tych, którzy nie mieli okazji się z tą grą spotkać, już tłumaczę: czeka nas dużo skakania, mordowania przeciwników i unikania śmierci ze strony wszystkiego co ruchome (adwersarze) i nieruchome (pułapki wszelkiej maści).
Brzmi łatwo? Nie jest. Rogue Legacy jest jedną z najtrudniejszych gier, jakie grałem w ostatnim czasie. Nie jest to co prawda Super Meat Boy, ale, jak na dzisiejsze standardy, gra stanowi nie lada wyzwanie. Jeżeli należysz do osób, które łatwo się zniechęcają, a w momencie przegranej zamiast wyjść normalnie z gry, to używają ALT+F4… To w tym momencie możesz przestać czytać. Również dlatego, że śmierć w tej grze jest koniecznością.
Już tłumaczę: po przejściu szybkiego, utrzymanego w klimatach „wspomnienia”, tutorialu zaczynamy grę. Nasz dzielny rycerz wchodzi do zamku. Równie twardy niczym rozłażące się chińskie trampki i silny niczym chomik z wścieklizną. Ale dobra, jakiś tam kawałek zamku podbijemy, jakieś złoto zdobędziemy… i umierasz! Koniec gry, mogiła. Dla tej postaci.
Rogue Legacy jako lekcja genealogii
Twórcy Rogue Legacy opisują ją jako grę RogueLITE. Czemu lite? Bo w grze Roguelike jak się umierało, to trzeba było zacząć od nowa i od zera. Tutaj natomiast zaczynamy od nowa, ale nie od zera. Krótki pokaz tego, co się dzieje po śmierci naszej postaci na fragmencie gameplayu poniżej.
Jedna z ciekawszych rzeczy w Rogue Legacy: po śmierci naszego bohatera, wybieramy jego następcę spośród trójki jego dzieci. Wiem jedno: nasz ród jest strasznie obciążony genetycznie: przypadki, kiedy z naszym bohaterem jest wszystko w porządku są rzadkie. Ale to dobrze, bowiem każda cecha wrodzona zmienia nieznacznie rozgrywkę. Dalekowidz będzie miał rozmyty widok tego, co jest blisko niego, krótkowidz na odwrót. Oprócz tego mamy m.in. gigantyzm, dysleksję, karłowatość, brak widzenia kolorów, hipochondrię czy nieodczuwanie bólu.
Na podbój zamku! I znowu… I znowu… I znowu

No i tak syn/córka naszego bohatera ponownie wybiera się na podbój zamku. Zauważyliście rozmowę z Charonem przed wejściem do środka? Dwie sprawy. Pierwsza: wejście do zamku po tym jak się zginie kosztuje CAŁE posiadane przez was złoto. Dlatego nie opłaca się go zbierać na zapas, zamiast inwestować na bieżąco w bohatera za pomocą rozwoju rodowej posiadłości. A warto, bowiem to jedyny sposób by zwiększyć siłę przedstawicieli naszego rodu, bądź dać im do dyspozycje nowe klasy postaci (bądź ulepszyć te, które są). A tychże na początku jest 3: barbarzyńca, rycerz i łotr. Ile jest ich poza tym? Powiem, że co najmniej dwa razy tyle. Resztę, jak dacie radę, poznacie sami.
Oprócz tego możemy też kupować u kowala nową broń (o ile wcześniej w zamku znajdziemy schemat, który pozwoli mu na jej zrobienie) a zaklinaczki runy do sprzętu, które dają nam nowe możliwości, na przykład podwójnego skoku. Do tego, z pomocą architekta, możemy zablokować schemat danego zamku. Domyślnie bowiem cel naszej eskapady za każdym razem wygląda inaczej. Architekt natomiast, za symboliczne 30% znalezionego złota sprawi, że zamek pozostanie niezmienny, teraz i w przyszłych pokoleniach.
No i dobrze, po przygotowaniu się opłaceniu Charona resztkami złota wchodzimy do zamku i kierujemy się ku chwale (i w 90% przypadków niechybnej śmierci). To teraz kolejny filmik, który pokaże jak to wygląda w trakcie. Kontynuujemy przygody naszego bohatera z dysleksją.
Każda legenda ma swoje ciemne strony.
Nie inaczej jest z epopeją, którą odgrywamy w Rogue Legacy. Czasem pokoje są generowany w bezsensowny sposób (np. kompletnie liniowo, z brakiem rozdroży. Albo cztery pokoje o takim samym kształcie i rozstawieniu przeciwników). Do tego same „rozkłady” pomieszczeń zaczynają się dość szybko powtarzać. Pomysł twórców, by zmuszać nas co chwila do ponownego rozpoczynania gry ma jak widać swoją wadę.
Na podobną monotonię możemy być narażeni w przypadku naszych przeciwników: łącznie jest ich może 30-40 rodzajów, ALE większość z nich to inaczej pomalowane wersje tych samych modeli. Poniżej, jako dość brutalny przykład: jedni z większych przeciwników, taki odpowiednik minibossa. Wydaje się być znajomy? Tutaj też twórcy mogli się bardziej postarać o większą różnorodność.

Szkoda również, że ta sama zasada tyczy się modeli postaci: zmienia się tylko głowa i kolor ekwipunku. Reszta natomiast (w przypadku karłowatych i gigantycznych przedstawicieli rodu) wygląda na brutalnie przeskalowaną w paincie. Do not like. Twórcy chyba odpalili za małą działkę grafikom, bo rozumiem, że rodzina musi wyglądać podobnie, ale… BEZ PRZESADY.

Werdykt?
Kładąc na jednej szali pomysł, oprawę graficzną oraz samą frajdę wynikającą z gry, a na drugiej te nieszczęsne niedoróbki, to powiem tylko jedno: brałbym Rogue Legacy.
Ups, już to mam. Cena, jak na polskie realia, zaporowa. Po tym zakupie minie trochę czasu nim COKOLWIEK kupię. Ale uważam, że warto.
A czy ta gra jest lepsza niż Company of Heroes 2? Śmiem twierdzić, że nie. Ale to wina Relic Entertainment, że kazali ludziom czekać tak długo na coś, co nie jest na dłuższą metę niczym wielkim. Ot, nowe, lepszy Company Of Heroes. Ale po takim czasie? Trzeba było czegoś więcej.
Ale dobra, wracając do meritum: Rogue Legacy jest dobrze zrobionym indykiem, z pomysłem, dopracowanym gameplayem i oprawą w najgorszym razie dobrą. Ma swoje niedoróbki, ale nie przyćmiewają one geniuszu gry, jako całości. Nie jest to jednak gra dla kogoś, kto łatwo się zniechęca i reaguje rage-quitem na każdą porażkę.
Tutaj powinna być puenta, ale jako, że nie mam weny, to powiem wprost: spodobało się? To idź na stronę twórców, lub na GOG.com. Wiesz co masz robić. 🙂
2 odpowiedzi na “Rogue Legacy: gra, która pokonała Company of Heroes 2”
Wybacz, ale mam wrażenie, że strasznie manipulujesz.
Porównanie ocen tych gier na Metacriticu jak i ilości sprzedanych kopii na Steamie jest totalnie BEZ SENSU. Company of Heroes ma wersję pudełkową i większość osób zamiast kupować na Steamie woli taką pudełkową wersję kupić. Stąd różnice w sprzedaży. Dodatkowo warto by było wziąć w tym wypadku pod uwagę cenę.
Już bardziej miarodajnym wskaźnikiem popularności byłaby ilość peerów na torrentach z obiema grami. 😉
Drugą sprawą jest ocena z Metacritica. Zauważ, że CoH2 ma pięciokrotnie większą ilość ocen użytkowników i prawie piętnastokrotnie większą ilość ocen krytyków. Z doświadczenia zaś wiem, że im większa ilość ocen, tym trudniej jest osiągnąć wysoką notę średnią. Więc w tym wypadku sensowniej byłoby porównać jak poszczególne fachowe portale oceniły oba tytuły.
Jeżeli chodzi o sprzedaż na Steamie, to jest to miarodajne, bo Steam od niepamiętnych czasów wlicza w to również aktywowane wersje pudełkowa, a wersja non-Steam Company of Heroes 2 nie istnieje. Więc albo ludzie tę grę piracą na potegę, ALBO kupili pudełka i ich nie aktywują.
A jeżeli o pomysł z torrentami, to aż to zrobię, dziękuje za pomysł, zgłoś się po piwo 😀
Ocenę z Metacritica: tego nie ująłem w tekście, ale poczytałem recenzję użytkowników, opinie na internecie… ba nawet do kumpla pobiegłem pograć i go zapytać. I doszedłem do wniosku, że porównywanie ocen w pismach raczej nie przejdzie, bo wiele z nich jest powierzchniowa i nakręcona marką/długim oczekiwaniem.
Może i błędem było nie wytłumaczenie tej, jak ty to ładnie nazwałeś, manipulacji, ale esej z wytłumaczeniem zajął mi ok. 1/2 strony A4, więc… wywaliłem, ten tekst i tak jest kolosalny 😀