Widziałem wiele różnych nagonek na twórców gier. Ale takiej opierającej się na takiej ilości bzdur, jak ta wobec Shadow of War, to nie widziałem od dawna.
Dlatego postanowiłem, jak rzadko, napisać o grze, w którą nie zagram jeszcze przez pół roku co najmniej. Jak nie dłużej. Przy czym ten fakt boli mnie niemiłosiernie.
O co znów poszło?
Middle-Earth: Shadow of War, czyli najbardziej wypasione pod względem historii gier fanfiction Władcy Pierścieni jest grą o olbrzymim budżecie i cenie sugerowanej 60 USD (a w Polsce na premierę można było ją kupić najtaniej za 165 złotych, więc nie było tragedii). Do tego już przywykliśmy.
Do tego, że gry z takim budżetem mają mikrotransakcje w postaci skrzynek z losowym łupem nie przywykliśmy jeszcze. Musiało się więc zrobić o tym głośno. Szkoda tylko, że:
- obelgi wobec gry opierają się głównie na fikcji
- ludzie nie rozumieją, że przed takimi zagrywkami w grach nie uciekniemy. DLC, skrzynki z łupem itp. to przyszłość gier. #HajsSięMusiZgadzać.
Bez kasy nie ma Mordoru, bez Mordoru nie będzie gier.
Korzystając z tego, że mam jeszcze waszą uwagę, to zacznę od bardziej kontrowersyjnego stwierdzenia – tego typu zagrywki w grach, niezależnie od gatunku, obecności multiplayera, wydawcy czy twórcy, będą się pojawiać co raz bardziej. Czemu? Bo kasa.
Nie musi tu wcale chodzić o to, że wydawcy/produceni/twórcy to chciwi dranie, którym nie każesz przypilnować portfela, bo wiesz, że zostawią tylko legitymację rencisty. Mamy za to inny problem.
Budżety gier wideo mogą rosnąć w nieskończoność. Graczom coś odwaliło i domagają się coraz bardziej realistycznej grafiki/fizyki/dźwięku 19.1 i innych bajerów. To wszystko to koszty. Od lat gry na premierę drożeją, ale jesteśmy coraz bliżej jakiejś, bliżej nieokreślonej, psychologicznej bariery. Po jej przekroczeniu ludzie przestaną się przejmować grami na premierę i będą kupować dopiero przy przecenach -50%. Wtedy będzie źle.
Dlatego też pozwolę sobie na daleko idące przypuszczenie, że wydawcy obłożeni takimi kosztami będą szukali innych sposobów monetyzacji gier, a Shadow of War jest przykładem jak to zrobić. Do tego zrobić to dobrze, o czym za chwilę.
Hehehe, „grind”.
Problem pojawił się wtedy, gdy w internecie zaczęło latać stwierdzenie, że do zobaczenia „prawdziwego” zakończenia gry potrzeba tytułowego „grindu na 50 godziny”. Ktoś równie mądry dopowiedział, że można też kupić skrzynki z łupem za prawdziwą kasę. No i mamy durny dramat.
Po pierwsze: prawdziwe zakończenie jakiejkolwiek gry nie powinno być łatwo dostępne. Narzekanie na to, że trzeba się nagrać by zobaczyć zakończenie jest równie kretyńskie co narzekanie, że trzeba coś robić w pracy by zobaczyć wypłatę. Swoją drogą – narzekań na serię Nier, gdzie regułą jest to, że grę trzeba przejść kilka razy by poznać prawdziwy koniec historii nie znalazłem nigdzie.
Po drugie: jeżeli wymaksowanie Shadow of War wymaga tylko 50 godzin, to jest mi smutno – HowLongToBeat podaje, że 31 godzin to średni czas wymaksowania poprzednika, który pod każdym względem jest mniej rozbudowany. Lipa, powinno być dłużej.
Najistotniejsze – PC Gamer, czyli bardziej wiarygodne żródło od losowych internautów z czapy podaje, że mikrotransakcje nie dość, że się nie rzucają w oczy, to jeszcze nie są niezbędne do czegokolwiek.
Dla kogo loot boxy w Shadow of War?
Teraz zajmijmy się rolą skrzynek do kupienia za prawdziwą kasę.
- jeżeli ktoś polubi gameplay Shadow of War, to nie będzie ich potrzebował, bo sobie wszystko ugra – w skrzyniach nie ma nic, co nie jest do normalnie dostępne w grze
- jeżeli ktoś nie polubi gameplayu Shadow of War, to kupi jakąś skrzynię tylko jeżeli jest skończonym idiotą, który lubi inwestować kasę w niefajne gry
- jeżeli ktoś lubi gameplay Shadow of War, ale nie ma czasu, za to ma kasę, to wręcz powinien skorzystać z tej możliwości. Chociażby po to by szybciej mieć dostęp do wszystkich możliwości, jakie oddaje gra.
- jeżeli ktoś kupi skrzynkę, bo jest zwyczajnym leniem, to jest lamą z nadmiarem kasy. Nie moja kasa, nie mój problem.
Tak długo jak nie ma przymusu pompowania dodatkowych środków w grę, tak długo nie jestem w stanie zrozumieć co złego jest w tym rozwiązaniu. Jak na mnie, to loot boxy w formie w jakiej są w Shadow of War, to można umieścić nawet w Tetrisie – głównie dlatego, że można je w głębokim poważaniu.
Jest też taka opcja, że ktoś może chcieć zobaczyć sekretne zakończenie Shadow of War ale nie mieć na to ani czasu, ani środków. Albo dojść do wniosku, że po głównej linii fabularnej ma tej gry już dosyć..
Od czego wtedy jest YouTube? Wklejam je poniżej. Więc jeżeli ktoś po lekturze tego wpisu dalej ma jakiś problem, to niech sobie obejrzy filmik, zaspokoi ciekawość i niech idzie dalej.
Swoją drogą – filmik został wrzucony na dzień przed premierą gry, a wrzucający twierdzi, że grę otrzymał dwa/trzy dni wcześniej.
Bardziej bezpośredniego dowodu na to, że pisanie o grindzie nie ma sensu wam nie przedstawię, bo on zwyczajnie nie istnieje.
Nadzieje na przyszłość.
Tak cały ból dupy internetu wywołało powyższe sekretne zakończenie Shadow of War. Jest tu sens?
A ja tymczasem mam nadzieję, że leniwe buły i przesadnie kasiaste osoby przekonają wydawcę gry swoimi portfelami, że można wykorzystać system nemezys w jeszcze jakiejś grze.
Shadow of War wygląda na bardzo dobrą grę i świetnego następcę Shadow of Mordor. Szkoda by więc było, by wraz z zakończeniem serii jedna z najfajniejszych mechanik growych ostatnich lat odeszła w zapomnienie.
W sumie, to nie tyle szkoda, co nie powinno im to zostać wybaczone. To byłoby o wiele bardziej godne pogardy niż jakieś tam mocno opcjonalne mikropłatności.
2 odpowiedzi na “35% to nie wódka, a 50 godzin Shadow of War to nie grind.”
Te mikropłatności w grze singleplayer i to kosztującej mnóstwo pieniędzy SĄ ZŁE i zaraz wytłumaczę dlatego:
Otóż to jest przyzwyczajanie graczy do nowego sposobu powiedzmy monetyzacji gier singleplayer. Dotychczas wszelkie mikropłatności były tylko w grach multiplayer oraz free2play. Pomysł wprowadzenia ich do gry singleplayer za którą trzeba drogo zapłacić aby w ogóle móc grać wydaje się bardzo dziwny, wręcz głupi.
Zaczyna się niewinnie – od mikropłatności które są całkowicie opcjonalne i których nikt kupować nie musi bo nie są potrzebne do grania ani nie zawierają niczego czego nie da się zdobyć bez nich.
A jak będzie za powiedzmy 3-4 lata? Prawdopodobnie wtedy gracze będą już tak przyzwyczajeni do mikropłatności w grach single, że standardem który nikogo nie będzie dziwił będą rzeczy takie jak ,,wykup dostęp do dodatkowego zakończenia”, ,,wykup pakiet odblokowujący nową ekskluzywną linię questów pobocznych”, ,,wykup dostęp do super broni którą exstra się walczy i której nie można zdobyć w inny sposób” i tym podobne.
Zobacz choćby jak było z DLC. Też zaczeło się niewinnie, a teraz po latach mamy gry w których twórcy wykrajają content aby sprzedawać go osobno w DLC i dodatkowo zarabiać (vide Total Wary od Segi, zwłaszcza Warhammer), niektóre DLC sprzedają wręcz na premiere, od razu (Chaos w Warhammerze), a inne nico później aby sprawiać wrażenie, ze to nowy content który akurat na szybko przez ten miesiąc czy dwa sklecili… ta…
DLC miałby być nowym contentem i super sprawą, a skończyło się na tym, że cześć firm od gier AAA wycina rzeczy z gier, rzeczy które przez epoką DLC byłyby normalnie w podstawce na premiere, po to aby sprzedać je krótko po premierze udając, ze to nowy content…
A dodatki z prawdziwego zdarzenia takie jak kiedyś już mało kto robi.
W DLC dają też opcję które powinny być normalnie dostępne do włączenia sobie w menu gry (np DLC dodające krew w Warhammerze za które trzeba dodatkowo płacić).
Zobaczysz, ze z tymi mikropłatności będzie pewnie tak samo. Teraz zaczyna się niewinnie, ale skonczy na niefajnych rzeczach i dojeniu naiwnych graczy z kasy.
#NiepopularnaOpinia – nie zmienię świata, więc głosuje portfelem na konkretne gry, a nie przeciwko całym mechanizmom.
Przykładowo – jak napisałem powyżej: w dupie mam mikropłatności do Shadow of War, a nawet się z nich cieszę, bo twórcy będą utrzymywać grę przy życiu po to by na nich zarabiać. Własny egzemplarz gry kupuje przy pierwszej okazji, bo teraz go „cebuluje” przez Steama.
Przykład drugi, twój – Total War: Warhammer, mimo niewiarygodnego hype’u i ciągłego uwielbienia dla idei gry Total War w uniwersum klasycznego Warhammera (dowód: https://yetiograch.pl/gry/total-war-warhammer-najlepsze-polaczenie-marek/) kupiłem dopiero jak było pewniakiem w Humble Monthly. Czemu? Sam podałeś powody 😀 Wcześniej uważałem cenę za nieadekwatną do treści w grze.
Jestem daleki od wiary w możliwości zmiany świata, bo potrzebowałbym przekonać do tego więcej osób niż wynosi światowy zasięg kanałów gamingowych na YT by przekonać JAKĄŚ NĘDZNĄ część populacji by protestowała przeciwko takim praktykom. Dlatego też, zamiast tego, cieszę się że mogę pograć jak człowiek w Shadow of War, które jest zawalone contentem, który mi się podoba.
#NiepopularnaOpiniaNr.2 – mam w dupie DLC, nawet ten rzekomo wycięty content, jeżeli bazowa gra jest już dostatecznie warta mojej gotówki i brak tychże DLC nie jest dla mnie odczuwalny. Niezależnie od tego, czy te DLC to dodatkowe misje, suknia ślubna dla żeńskiej protagonistki, czy inne pierdoły.
#NiepopularnaOpiniaNr.3 – nikt graczy nie doi, to gracze dają się doić, a obowiązkiem firm jest zarabiać. Pytanie tylko brzmi czy zarabiają na dobrobyt pracowników, czy czwarte lamborghini dla prezesa D: