Moje poprzednie dwa wpisy o Elder Scrolls Online nie nastrajały zbyt pozytywnie. Na całe szczęście czas mijał, a gra dojrzewała. Aż do dzisiejszego stanu, który chcę wam przedstawić.
Bo na całe szczęście mogę to zrobić bez uczucia zmarnowania czasu, które towarzyszyło mi wcześniej.
Pierwsze wrażenia z Elder Scrolls Online
Pierwszy raz miałem przyjemność grać w ESO jeszcze przed oficjalną premierą. Było to gdy twórcy postanowili zrobić test obciążenia serwerów. Czyli rozrzucili kody dostępowe w każdym możliwym miejscu i pozwolili ludziom grać, podczas gdy oni sobie piekli kurczaka kładąc go na serwery.
Potem też miałem okazję „pożyczyć” od znajomego jego konto i postacie (w zamian za odbębnienie za niego craftingu, którego nie lubi, ale potrzebuje) pewien czas po premierze. Najistotniejsze w tym wszystkim było jednak to, że gra niestety nie porywała.
Ogólnie, to jak komuś się chce, to niech sobie poszuka. Czarnowidztwo i krytykanctwo, które przez spory czas miało uzasadnienie. Potem Elder Scrolls Online mi znikło z myśli całkowicie. Aż do niedawna.
Powrót do ESO, A.D. 2016
Po internecie zaczęła latać informacja, że 16. listopada zacznie się okres darmowego grania w Elder Scrolls Online. Pomyślałem sobie „tona łatek wyszła, może tę grę w końcu ogarnęli?”.
No i ogarnęli – nawet za bardzo, jak na mój gust.
Co prawda system walki dalej sprawia wrażenie siłowego wrzucenia elementów z Morrowinda, Obliviona i Skyrima do gry sieciowej, ale chyba coś pogrzebali w animacjach – oczy mi już nie płoną. Dalej jest sztywno, dalej nie trzeba biegać kółeczek wokół przeciwników (ale czasem to robię dla rozrywki i z przyzwyczajenia), ale przynajmniej to jakoś wygląda.
System rozwoju postaci jest dalej mieszanką typowego dla Elder Scrolls „walcz, to będziesz lepiej walczył. Kuj miecze, to będziesz lepiej kuł miecze” a rozrzucaniem punktów zdolności. Pozbyli się kilku totalnie głupich rzeczy, przez co nie mam wytrzeszczu oczu przy wybieraniu kolejnej umiejętności do zdobycia.
Największym zaskoczeniem jednak jest to, że w Elder Scrolls Online cały świat staje przed Tobą otworem. W jednej z aktualizacji sprawili, że wszyscy wrogowie i wszystkie zadania z gry skalują się do twojego poziomu. Oznacza to tyle, że po zakończeniu samouczka, trwającego dłuższą chwilę (nie pamiętam) można mieć gdzieś główny wątek i bardzo swobodnie zwiedzać świat. Oznacza to mniej więcej tyle, że Elder Scrolls Online jedną, względnie prostą łatką, upodobniło się w niewiarygodny sposób do poprzednich gier z serii. I żeby nie było – to komplement. Przynajmniej w porównaniu do gry w dniu premiery, która nie odróżniała się zbytnio od innych MMO, a jednocześnie nie była dość „piaskownicowata” by dało radę ją postawić obok innych przedstawicieli marki.
A, i ilość błędów jest przerażająco niska. Mimo ugrania ponad 24 godzin w różnych lokacjach i za pomocą różnych postaci nie stwierdziłem żadnych wartych wzmianki błędów. Nie było nawet przenikania się obiektów, które są tak częste w serii.
Nie wiem jaki wpływ na populację graczy Elder Scrolls Online miało przejście na formułę Buy to Play (wystarczy kupić grę i można grać, abonament jest opcjonalny i delikatnie mówiąc niekonieczny). Ale wiem jedno – nie ma szans by w grze były pustki.
Elder Scrolls Online będzie podjadać mi życie.
W sytuacji, gdy gra była do kupienia za 40 złotych i nie trzeba było wydać nic więcej, to niestety – Elder Scrolls Online było zbyt kuszące. Widać to zresztą po ilości godzin, którą poświęcam tej grze ostatnio.
To już jest jakiś wyznacznik. Na początku planuje ugrać z tej gry co się da. Gdy już przejedzą mi się możliwości podstawowej gry, to wiem, że kupię sobie DLC odblokowujące kolejne kawałki świata i zadania do wykonania.
A to wszystko mimo faktu, że jakimś wielkim fanem serii nie jestem. W grze dla pojedynczego gracza wady serii Elder Scrolls (takie jak miałka fabuła, wyraźna potrzeba zabawy w tworzenie przedmiotów) mnie za bardzo irytują. W grach sieciowych, nie rozumiem do końca czemu, nie mam tego problemu.
No i tak właśnie, drodzy czytelnicy, odkryłem nową ulubioną grę MMO. Co prawda pomogła w tym selekcja naturalna, gdzie więcej niż kilka tytułów ostatnio się zeszmaciło, ale jednak – Elder Scrolls Online jest moim nie-Warcraftowym MMO numer 1.
8 odpowiedzi na “Elder Scrolls Online wyrosło na dobre MMO i przyzwoitą część serii.”
MMO nigdy nie mają dobrej fabuły, stawiam na eksplorację, crafting lub pogięte wyzwania.
Pytanie czy grasz na kompie czy na konsoli?
Właśnie ja bym się nie obraził na MMO z SENSOWNĄ (tylko) fabułą. Ta jest po prostu Elder Scrollsem typowym.
Gram na PC, ale planuje z ciekawości przemapować sobie klawisze na pada i próbować w taki sposób. Ale to po świętach pewnie dopiero.
Nie wzgardziłbym dobrą fabułą albo fajnymi q ;] Tyle, że gracze MMO nie są wymagający.
Ok ;]
Byłoby zbyt dziwnie jakby powstała jakaś gra MMO, w której questy zostały zrobione na poziomie, powiedzmy, Planescape Torment, czy Knights of The Old Republic 2.
Dlaczego zbyt dziwnie? Skoro od czasow ponga czy pac mana pojawily sie nowe bardziej zlozone gry nic dziwnego w tym nie bylo.
Nie ta grupa docelowa. Prawie tak jakbyś miał wymagać od Call of Duty realistycznych reakcji twojej i innych postaci na rany postrzałowe 😀
Może inaczej – nie wyobrażam sobie kogoś, kto zrobiłby naprawdę dobrą i wciągającą fabułę dla gry MMORPG (taką, która by jakoś uzasadniła fakt, że setki tysięcy osób robią to samo). Chociażby z tego powodu, że wymagania graczy MMO są o wiele mniejsze. Czasem mam wrażenie, że fabuła służy tylko jako lipne uzasadnienie dla grindu.
W ustawieniach gry możesz sobie przełączyć grę na obsługę pada. Zmienia się wtedy cały interfejs i wygląda to zupełnie jak na konsoli.
Wiem, ale na początku nie chciałem się zrazać do gry (jakby to było do kitu). No i w międzyczasie rozkraczył mi się pad. To też trochę utrudnia testy :/