Na dobrą sprawę w tym momencie mógłbym skończyć wpis o nowym Kapitanie Ameryce. Ale pewnie chcielibyście wiedzieć coś więcej, więc się rozpiszę.

Trudno będzie napisać coś więcej o Captain America: Civil War bez spoilerów, ale niech będzie.
Historia pełna zaskoczeń
Nie wiem ilu z was ma tak, że po obejrzeniu trailerów do danego filmu ma wrażenie, że zna już całą fabułę, widziało najlepsze sceny i w ogóle to „po cholerę mam iść do kina, jak już cały film widziałem?”.
Podobne wrażenie miałem przed seansem nowego Kapitana Ameryki. A już w trakcie filmu okazało się, że mimo pokazania masy efektownych akcji i ciekawych zwrotów, to tak naprawdę nie pokazano NIC.
Najlepsze kąski pozostały w filmie. Najbardziej zadziwiające sceny akcji, najśmieszniejsze gagi i znaczna część tego, co jest naprawdę istotne z punktu widzenia fabuły.

I wiele z wspomnianych wyżej rzeczy wywołuje:
- opad szczęki
- paralityczne ataki śmiechu
- niedowierzanie
- szok
Przyjmuje, że cel został osiągnięty.
Poważne rozmyślenia, które nie przytłoczyły filmu
Captain America: Civil War jest najpoważniejszym wydanym dotychczas filmem z kinowego uniwersum Marvela. Cała historia opiera się na takich motywach jak odpowiedzialność z straty cywilne, zemsta, utrata bliskich… Po prostu nie jest różowo.
Jednakże, w przeciwieństwie do pewnego filmu, którego nie wymienię, bo jest zbyt spartolony by wymieniać jego tytuł, twórcy pamiętali o tym, że tworzą kino rozrywkowe.
Na bazie komiksu, nie greckiej tragedii.
Wymagającego okazjonalnego użycia mózgu, a nie pompującego przez oczy widowiskowe do granic pojmowania, ale małosensowne sceny akcji.
Opowiadające trzymającą się całości historię, a nie krzyczące „MARTHA!”.
Ogólnie mówiąc – mimo tego, ciężkiej tematyki, Captain America: Civil War ogląda się bardzo przyjemnie i bez wrażenia, jakby całemu światu wymieniono kręgosłupy na kije, a przez cały czas trwania filmu miało miejsce zaćmienie słońca.
To się chwali.
P.S Film-którego-nazwy-nie-napiszę będzie dla mnie odpowiednikiem Secret Service, jeżeli chodzi o kino komiksowe.
Najlepszy Spider-Man…
Wcześniej mieliśmy 5 filmów kinowych z Spider-Manem.
Były one sukcesem kasowym, 4 miliardy dolarów z biletów przynajmniej tak sugeruje.
No dobrze. Ale mamy problem – bo te 25-30 minut występowania Spider-Mana w Captain America: Civil War jest pod każdym względem lepsze od tego, co dostawaliśmy w wcześniejszych filmach.
I to pod każdym możliwym względem. Gra aktorska Tomy’ego Hollanda jest niezwykle przekonywująca, a sam pomysł na postać w takiej, a nie innej odsłonie to trzykrotny strzał w dziesiątkę (w stylu Hawkeye’a). Nawet kostium w takiej, a nie innej formie został wytłumaczony w sensowny sposób.

Spider-Man/Peter Parker (Tom Holland)
Photo Credit: Film Frame
© Marvel 2016
Podsumowując – występ Spider-Mana w nowym Kapitanie Ameryce to najlepsza możliwa reklama solowego filmu Człowieka-Pająka. Czekam na 2017!
… i świetna geneza Czarnej Pantery
Zwykle potrzeba całego filmu (albo sezonu serialu) by zapoznać ludzi z jakąś postacią.
Spider-Man jest jednym dowodem na to, że można inaczej. Nawet jakbym nie miał styczności z poprzednimi filmami kinowymi i komiksami, to po jego występie w Captain America: Civil War już miałbym jasny obraz tego jaką postacią on jest.
Drugim takim przypadkiem jest Czarna Pantera – postać o wiele mniej znana od reszty superbohaterskiej ferajny z filmu. I z tym faktem nie ma niestety co się kłócić.

Tak samo jak ostrzałem z helikoptera.
Trzymając się początkowej obietnicy nie spoilerowania filmu – za pomocą kilku dialogów, kilku scen akcji i odniesień do Avengers 2 dostajemy dość kompletny obraz nowej postaci.
I podobnie jak w przypadku Spider-mana, będziecie chcieli więcej. Bo dokładnie tak jak wyżej – kreacja postaci pierwszorzędna, zamysł też niczego sobie.
No i jest to postać jak żadna inna w kinowym uniwersum Marvela.
Z tego właśnie powodu po seansie dodałem sobie solowy film Czarnej Pantery do rozpiski filmów do obejrzenia w 2017 roku.
Dobra, popisałem sobie. To teraz czas na wniosek.
Captain America: Civil War to film, na który trzeba iść do kina. Bo warto. Każda złotówka wydana na seans i każda minuta poświęcona na seans jest tego warta.
Tyle w temacie! Do następnego razu!