Rzadko kiedy mam okazję zagrać w coś, co jest „inne”. Co nie wywołuje u mnie dialogów wewnętrznych w stylu „O, taki quest był w Arcanum. O, a rozwój postaci podobny do gier z Dungeons&Dragons. Pfff… W Skyrimie był bardziej otwarty świat”. Aż w końcu, cytując pewną postać z gry „Trafił topór na kamień”. Ten tekst to hołd grze, której prawdopodobnie nigdy nie przejdę. Grze, która zasługuje na zachwyt. Mimo ilości przekleństw i łez rozpaczy jakie potrafi zafundować. Oto mój osobisty hołd dla Dark Souls.
Ten tekst ma tylko nędzne „znamiona” recenzji: nie dowiecie się z niej wszystkiego co powinniście się dowiedzieć przed podjęciem decyzji o zagraniu. Za to przekonacie się czemu uważam, że zamiast marnować czas na czytanie opisów, lepiej zacząć już grać. Dziś czytanie dłuższej pisaniny to jest, no cóż, coś wyjątkowego. Jeżeli chcecie się dowiedzieć co takiego w tej grze jest przyciągającego, to macie to podane w najprostszej możliwej formie na samym dole. I informacja techniczna: ustawienia graficzne na screenach to poziom „poniżejpodłogowy”. Jaki sprzęt, takie ustawienia~~
Trudne złego początki.
Już po uruchomienie gry zaczynamy cierpieć: jest to port z konsoli. W sumie, względy techniczne to jedyna rzecz, która w tej grze wkurza, mimo iż nie powinna. Na całe szczęście moderzy dość szybko zajęli się tym problemem (tutaj). Nawet przygotowali do tego narzędzia wygodny interfejs graficzny (tutaj). Do tego znajdziemy wielu ludzi, którzy zaciskają szczęki na wieść, że Dark Souls wykorzystuje Games For Windows Live (taka moda, nawet Blizzard ma teraz własną aplikację startową). Ale to już narzekanie. Tyle tytułem wstępu, który dodałem bardziej dla czystości sumienia, niż z potrzeby.
You live, or you die.
Zaczynamy rozgrywkę. Tworzenie postaci, standard. Oglądamy, albo i nie, filmik początkowy. Lądujemy w lochu, z złamanym mieczem w ręku, z zwłokami, które mają klucz do naszej celi. Wychodzimy, i dostajemy krótki tutorial. Ot, naciśnij to by uderzyć, naciśnij tamto by przywalić konkretniej, przystań przy ognisku by się wyleczyć… Zaraz potem trafiamy na wielkiego bydlaka. Nawyki z normalnych gier RPG mówią „Bij, pokonasz go”. Te z jRPG mówią „Daj się ubić, prolog tak wygląda”.
Dark Souls natomiast krzyczy „Uciekaj!”. Jeżeli przeciwnik nas dopadnie, to przekonamy się czemu: jeden cios to jakoś od 1/3 do 3/4 punktów życia. To nie jest gra dla słabych ludzi. I przypominam: to TYLKO tutorial. Potem uczymy się jeszcze innych rzeczy: blokowania ataków, odbijania ich, uników, kopnięć i bogowie raczą wiedzieć co jeszcze. I zataczamy koło: już uzbrojeni i bogatsi o wiedzę co takiego potrafimy trafiamy ponownie na olbrzymiego demona napotkanego na początku.
My mind is a weapon.
Tutaj zaczyna się to, co uwielbiam w tej grze: każda walka to wyzwanie, zarówno dla umiejętności manualnych, jak i dla umysłu. Chociaż nie, odszczekuje stwierdzenie o wezwaniu dla umysłu. Dark Souls wymaga od nas tego, co inne gry Action RPG każą porzucić w menu głównym: zdrowego rozsądku. Mało to gier, w którym potwór trzy razy większy od nas atakuje nas buławą, a my możemy to bez problemu zablokować?
Tutaj taki manewr zakończyłby się magiczną przemianą: z bohatera w mokrą plamę krwi, która będzie mogła pokazać innym w jak kretyński sposób polegliśmy. Tutaj trzeba unikać ciosów, szukać okazji do ataku. A najlepiej, to obserwować przeciwnika i poznać jego sposób atakowania. Inaczej… mogiła. Oczywiście, nikt nie zabroni wam próbować technik ataku ukradzionych z Devil May Cry, czy Skyrima. Niektóre osoby są uparte z natury i muszą kilka razy umrzeć, nim postanowią korzystać z instynktu samozachowawczego. Na początku ta gra, z powodu sporej śmiertelności, potrafi zrazić.
Aż do chwili, kiedy przejrzymy na oczy: Dark Souls nie oszukuje. Za każdym razem kiedy umieramy, to dokładnie wiemy czemu tak się stało. Bo walczyliśmy dwuręcznym mieczem w ciasnym korytarzu i nie mieliśmy jak wziąć zamachu. Bo rzuciliśmy się od przodu na kolesia w ciężkiej zbroi płytowej i naszym tandetnym mieczem próbowaliśmy zerwać mu z napierśnika trochę lakieru. Albo dlatego, że kompletnie olaliśmy obronę przed atakami zwyczajnego szkieletu. Tak, tutaj zwyczajny szkielet potrafi nas położyć kilkoma ciosami. To tylko dodaje smaku tej grze: wiemy, że postać, którą gramy bez nas jest tylko zwyczajnym pyłkiem.
To my i nasze umiejętności, sprawiamy, że staje się on bohaterem dokonującym czynów z legend (na przykład powalającym demony dziesięć razy większe od siebie). Wyskoczyłem z Devil May Cry, to ponowię porównanie: Dante z tej gry nawet na autopilocie by wygrał. Tutaj natomiast wszystko zależy od naszych umiejętności. To my unikamy, my atakujemy gdy jest do tego odpowiednia chwila. To my wskakujemy demonowi na głowę by wbić mu miecz w czaszkę. Chyba nic lepszego, od uczucia własnej cudowności?
„Stay a while, and listen”
Historia również wymaga od nas skupienia. Dark Souls wbrew obiegowej opinii nie ma szczątkowej fabuły. Jest ona niezwykle rozbudowana i pełna wątków (mnie czy bardziej) pobocznych. Problemem ponownie jest fakt, że twórcy gier nas rozpieszczają i serwują wszystko na tacy. W tym również historię. W Dark Souls takie rozwiązanie by było zbyt proste. Tutaj żródłem fabuły są: filmik początkowy, okazjonalne przerywniki. Większość ludzi, która przejdzie tę grę, będzie bardziej niż pewna, że ona, na dobrą sprawę, nie ma fabuły.
Ot, hardcorowy symulator walki czymkolwiek, w którym ostatecznie trzeba pokonać wielkiego złego. Dosłownie wielkiego, dosłownie złego. Tymczasem, sam pokaz filmiku początkowego pokazuje, że główny zły nie był taki paskudny i pokazuje, że przyszłość naszej postaci nie musi być taka „różowa”, jak moglibyśmy przyjąć. Z fabułą w Dark Souls jest tak: żeby ją poznać, to trzeba chcieć. I się starać. Inaczej będziemy jęczeć, że Dark Souls to długa, trudna i nudna gra.
A byłaby to wielka strata, bowiem wszystko co widzimy w tej grze ma swoją historię. Takie przynajmniej mam wrażenie, jak się nasłuchuje dialogów na let’s playach w internecie. Sam nie miałem dotąd okazji. Czemu? Bo im dalej, tej grze, tym gorzej. Dalej ćwiczę by dać sobie radę z przeciwnikami w dalszej części gry.
Dlaczego uwielbiam Dark Souls?
Bo jest to gra, w której wiem, że jestem winny każdej swojej porażki i w której wiem, że moje starania zostaną docenione. Wróćmy do pierwszego, „małego”, bossa. Wygląda on przerażająco i ubija nas dwoma uderzeniami przerośniętej buławy, którą trzyma w wielkich, demonich łapskach. Na początku było strasznie, a teraz?
Wystarczy przypomnieć sobie, co gra nas przed paroma chwilami nauczyła: zeskakujemy mu na łeb i wbijamy co tam mamy w dłoniach w jego czaszkę. Przeciwnik jest w połowie drogi do gorszego świata. Po czym zeskakujemy i stajemy przeciw niemu, twarzą w ohydny pysk. Unikamy ciosów, atakujemy gdy się odsłoni. Cios za ciosem widzimy jak demon jest coraz bliższy śmierci. Wielki, zły demon, który jeszcze paręnaście minut temu sprawił, że musieliśmy uciec. A teraz? Jeżeli się postaramy, to sprawimy, że walka będzie do żałości jednostronna. Będziecie się zastanawiać „czemu to takie słabe?”. I będziecie wiedzieć, że to wszystko dzięki własnym umiejętnościom. Tak, wiem, powtarzam się, ale to wymaga powtórzenia. W inny sposób nie da się oddać pełni satysfakcji, jaka ta gra może nam dać.
Pisanie o grach to paskudna robota: mogę się uzewnętrzniać, a i tak nie oddam uczuć jakie towarzyszą graniu w Dark Souls. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że to co wam tutaj zafundowałem będzie wystarczająco dobrym powodem byście się zainteresowali pierwszą częścią tej serii LUB rzucili okiem na informacje o drugiej części gry, które pojawiły się między innymi na Gamescom 2013. Ma być więcej i lepiej. I Dark Souls 2 nie popełni podstawowego błędu poprzednika: otrzyma przygotowywaną od podstaw wersję na PC. A nie jakiś kijowy port, który potem fani musieli pół roku ogarniać.
Tak czy siak: Dark Souls, polecam z czystym sumieniem*.
*Nie odpowiadam za sprzęt komputerowy uszkodzony/zniszczony pod wpływem gniewu i innych uczuć wywołanych przez tę grę. Zdjęcie pada mniej odpornego na stres gracza w Dark Souls macie poniżej.
No i tak jak obiecałem na początku mojej paplaniny o Dark Souls: lepszego opisu tej gry nie mogłem znaleźć w internecie. No i poza tym, ten komiks jest świetny! Taki mały prezent na pożegnanie 😉