Wiele już widziałem określeń na ten fakt. „Złączył się z Mocą”. „Zapadł w letarg na kolejne tysiąc lat, by potem wysysać z nas krew”. „Odszedł do Valinoru/pustki Morgotha”. Niezależnie od tego za którą opcją się opowiadacie, jedno jest pewnie – Christopher Lee był (niestety czas przeszły) niezwykle barwną postacią.

Źródło
Wszyscy znamy go jako aktora
Osoby w moim wieku kojarzą Christophera Lee głównie za sprawą dwóch ról:
Sarumana Białego, który wystąpił w trzech częściach ekranizacji Władcy Pierścieni i dwóch częściach Hobbita. Przy okazji mówienia o tym: wiecie, że Christopher Lee jako jedyny aktor grający w tym filmie miał okazję poznać Tolkiena osobiście? To dopiero coś.
Hrabiego Dooku w II i III epizodzie Gwiezdnych Wojen. Prawdopodobnie jedyną postać po „ciemnej stronie”, która walczyła mieczem świetlnym inną techniką niż „machaj byleby dało radę coś przyciąć”.
Będąc w trochę bardziej „posuniętym” wieku jeszcze mogło się go zobaczyć jako Francisco Scaramangę, złoczyńcę z filmu „Człowiek z złotym pistoletem”. Prawdopodobnie najgorzej ocenionej produkcji z James Bondem w historii. Recenzenci jednogłośnie twierdzi, że postać grana przez Christophera Lee była tym, co ten film ratowała od kompletnej klęski.
Oprócz tego, przez prawie 20 lat (od 1958 do 1976) był on odtwórcą roli hrabiego Draculi. To były piękne czasy, kiedy wampiry nie świeciły w słońcu.
Wymieniłem tylko co bardziej znane role Christophera Lee. Nie planuje wymieniać wszystkich, bo było ich… dużo. W 2007 roku trafił on do księgi rekordów Guinessa jako „żyjący aktor z największa liczbą ról filmowych”. Wtedy miał za sobą występy w 244 produkcjach.
Powiedzmy sobie wprost: większość z nas zobaczyła mniej filmów, niż on miał za sobą występów w nich.
Ale o tym (raczej) nie wiecie
O tym, że Christopher Lee był aktorem, to wiemy wszyscy. Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego powinien być zapamiętany.
Wiecie co robią osiemdziesięciolatkowie? Nagrywają albumy metalowe i użyczają głosu w piosenkach. Przykładowo w utworach włoskiego zespołu metalowego Rhapsody of Fire. Poniżej macie próbkę.
https://www.youtube.com/watch?v=x7x9QWYFufM
Z nimi świętej pamięci aktor współpracował najczęściej. Oprócz tego ma za sobą występy z Manowarem i wydanie dwóch albumów własnego pomysłu. Noszą one nazwy „Charlemagne: By the Sword and the Cross” i „Charlemagne: The Omens of Death”. Pierwszy album wydał w wieku 87 lat, a drugi w wieku 91.
Tutaj potrzebna jest pomoc tłumacza: Charlemagne to po naszemu Karol Wielki. Początkowo Król Franków, a potem Święty Cesarz Rzymski. Władca, który zjednoczył za swojego panowania większość Europy Wschodniej. Który jest uważany za „ojca” dzisiejszej Europy. I jednocześnie praprapraprapraprzodek Christophera Lee. W którego, jak możemy się domyślić, był on dumny. Zresztą, kto by nie był?
Oprócz tego w trakcie drugiej wojny światowej służył w Special Air Service. Jednej z pierwszych jednostek do zadań specjalnych w historii. Brał udział w operacjach o których się zwykle mówi „mógłbym Tobie powiedzieć co to było. Ale musiałbym Ciebie potem zabić”. To co się działo w trakcie wojny nie zostało jeszcze ujawnione, a sam Christopher Lee nie mówił zbyt wiele. Wiemy tylko kilka rzeczy: to zobaczył na wojnie sprawiło, że kinowa przemoc nie robiła na nim wrażenia. I, jak mówi pewna znana anegdota, wie jaki dźwięk wydaje zasztyletowana osoba.
Z motywów bardziej nam bliskich – brał on udział w bitwie o Monte Casino.
A po tym wszystkim pomagał odnajdywać zbrodniarzy wojennych.
Najbardziej lubiana, i jego zdaniem najważniejsza, grana przez niego rola była jednocześnie jednym z mniej znanych filmów z jego udziałem. Była to rola Muhammada Ali Jinnaha w filmie Jinnah. Opowiadała ona o życiu i dokonaniach głównego bohatera – twórcy Pakistanu i pierwszym prezydencie tego państwa. Smutnym faktem jest to, że film był pokazywany tylko w Pakistanie i na Wyspach Brytyjskich.
Aktorstwem zaczęliśmy, to aktorstwem skończymy – w 2009 roku za swoją działalność na rzecz kultury Christopher Lee otrzymał tytuł szlachecki od królowej brytyjskiej. W związku z tym powinniśmy o nim przez cały czas mówić Sir Christopher Lee. A dokładnie to Sir Christopher Frank Carandini Lee.
Swoją drogą, to trochę dziwne, że potomek Karola Wielkiego musiał tak długo czekać na to.
Podsumowując:

Jeżeli ktoś ma zasługiwać na naszą pamięć, to właśnie on.
I Robin Williams. I Terry Pratchett.
Swoją drogą, ten rok nie należy do najszczęśliwszych. Pytanie „kto będzie następny?” samo się sunie na usta.
Do przeczytania potem.
W odpowiedzi na “Christopher Lee nie żyje. To smutny dzień dla nerdów wszelakich.”
Zawsze jest smutek kiedy tak znakomita osobowości odchodzi z tego świata, ale co miał zrobić to zrobił osiągną niesamowity sukces i dożył sędziwego wieku, można powiedzieć jedno nie zmarnował swojego życia.