W momencie kiedy to piszę, to można powiedzieć, że robię nadgodziny. Nie w pracy. Na blogu. Siedzę, piszę i nie śpię. Inaczej nie dałbym rady.

Miałem zbyt ciekawy weekeend i zbyt makabryczny tydzień by dać radę uniknąć „pracy po godzinach”. Z tego samego powodu zresztą „dziubiałem” ten wpis przez kilka dni
Persona 5: The Phantom X
Skończyłem misje fabularne w ekspresowym tempie. Tak właściwie, to w poniedziałkowy wieczór. Położyłem się, włączyłem grę i nie dałem rady jej odłożyć aż gra mi nie pokazała tego, co na screenie poniżej:

To jak historia nabrała tempa i jaki nastąpił skok jej jakości jest dla mnie niepojęte. Od pewnego momentu przestałem pamiętać, że gram w „Persona 5 – Gacha Edition”.
Tak dobrych dialogów nie widziałem od dłuższego czasu, a takich zwrotów akcji się nie spodziewałem po tej grze kompletnie.
To było tak dobre, że jakby Atlus się pokusił, za kilka lat, na reedycję Persona 5 X jako „normalnego tytułu”, to nie zastanawiałbym się nad tym czy ją bym chciał.
Przypominałbym sobie w którym momencie zrobiłem preorder.
Dobra, koniec bezczelnej niezamawianej i darmowej reklamy – teraz czas wykorzystuję na ogarnianie „pobocznych” rzeczy w grze. Jak mi się to znudzi, to postaram się przejść do końca poprzednie dwa pałace z gry.
Monster Hunter Now
W tym tygodniu był koniec starego sezonu i początek nowego.

To oznaczało dużo bicia potworów, w tym nowych potworów. I wiecie co wam powiem?
Dawno się tak nie nawkurwiałem – te nowo dodane bestie to jest jakiś koszmar. Dalej nie rozpracowałem jak je bić bez picia mikstur leczących jednej za drugą. Pewnie zajmie mi to jeszcze chwilę.
Do tego czasu? Walczę tak, że odczuwalnie jest to dla mnie jedno wielkie oszustwo – nadużywając broni dystansowych i gunlance:
Nie mogę się też pozbyć wrażenia, że w trakcie walk drużynowych z nowymi potworami bardzo wiele osób idzie w moje ślady i nie ryzykuje bliskiego kontaktu z ich zębami i szponami.
Oprócz tego gra dostała kolejną porcję zmian, tym razem dotyczącą broni w wersji Riftbound. Ku mojej radości będą teraz nie tylko skuteczniejsze, ale i bardziej „efekciarskie” niż wcześniej. Możecie to zobaczyć na nagraniu powyżej: mój ulepszony Gunlance świeci na niebiesko.
Pokemon GO
Zrobiłem użytek z eventu, przez który spotykam więcej członków zespołu R.
Dobra wiadomość jest taka, że udało mi się pokonać wszystkich zwykłych członków Zespołu R potrzebnych do awansu:

Zła wiadomość jest taka, że muszę pokonać jeszcze kilkunastu liderów.
Żeby mieć szansę na walkę z liderem, trzeba mieć radar. Pojedynczy radar zdobywa się po sześciu walkach z szeregowymi członkami Team Go Rocket.
Wychodzi mi więc, że będę musiał jeszcze pokonać co najmniej 96 członków zespołu R. To przy założeniu, że dość sprawnie znajdę lidera Zespołu R co sześć walk.
Wniosek? Raczej nie uzyskam tego czterdziestego piątego poziomu w Pokemon GO. Musiałbym się całkowicie tej grze poświęcić, a to nie mieści się w moich growym światopoglądzie.
Z dobrych wieści – wyklułem takiego Pokemona:

Final Fantasy XII
Zwłaszcza, że nie poświęciłem dość dużo uwagi takiemu Final Fantasy XII, który wymaga nieoficjalnych łatek i innych rozwiązań by przestał mnie denerwować.
Znaczy, doprecyzujmy – gra sama w sobie? Cudowna. Jakbym w nią grał w okolicach premiery i był częścią dyskusji na jej temat, to byłbym jedną z tych osób co rytualnie by pisała „nie interesuje mnie to, czy macie FF XIII za część serii czy nie – gra jest świetna, tam są drzwi”.

Szkoda tylko, że port na PC jest nieśmiesznym żartem, pełnym niedoskonałości. Pomimo heroicznych starań nie udało mi się dalej sprawić, by wersja PC pokazywała mi jakie przyciski na padzie naciskać. To jednak mogę przeżyć.
Oprócz tego, pomimo instalowania różnych, w tym mniej czy bardziej „szemranych” łatek, dalej gra się wysypuje przy przejściu do pulpitu. Nawet gdy trwa ułamek sekundy i wywołane jest powiadomieniem, które „wie lepiej”.
No cóż, walczę dalej, gra jest tego warta.
Warriors: Abyss
W przerwie między próbą odratowania Final Fantasy XIII, frustrowaniem się Pokemon GO i przechodzeniem załamania nerwowego wywołanego taką liczbą rzeczy, że aż staje się cyfrą musiałem rozwalić kilka głów. Kilkadziesiąt. Kilkaset.
W tej grze wszystkie te cyfry się zlewają. Dokładnie takiego poziomu armageddonu potrzebuję do szczęścia.
No i w tej sposób spędziłem bardzo przyjemną i odmóżdżającą godzinkę:

Trochę z flow wybiło mnie to, że po włączeniu tej gry po raz pierwszy od kilku miesięcy dostałem kilkaset komunikatów o tym jakie to aktualizacje, nowe postaci i zmiany w balansie nie zostały wprowadzone. Ogarnę to w locie.
Walkscape
Wiecie jak mało inwazyjny jest Walkscape?
Tak bardzo, że piszę ten akapit dosłownie 6 minut przed publikacją, bo zapomniałem o tej grze kompletnie. A szkoda, bo dość dużo zrobiłem i się dowiedziałem.
Przede wszystkim – zawędrowałem do więkoszości lokacji jakie mogę teraz w tej grze odwiedzić:

Odkryłem w ten sposób, że przez niektóre miejsca nie przejdę bez wydania worka złota, którego będę wolał wydać najpierw na dużo bardziej pojemny plecak.
Dlatego postanowiłem iść i nafarmić sobie złota. Jak? Idąc w góry i wydobywając nieludzkie ilości rud żelaza i węgla.

To przerobię na stal, a stal będę przerabiał na różne przedmioty by przygotować sobie lepszy ekwipunek, a nadwyżkę sprzedać by móc uciec z skutej lodem wyspy na której zacząłem grę.
A gdy już to zrobię, to prawdopobnie będę miał tak wysoki poziom doświadczenia, że będę mógł Walkscape włączać raz na tydzień.
Witam w części non-gamingowej, gdzie pożalę się na przemęczenie, stres, problemy zdrowotne wynikające z dwóch poprzednich i napiszę, że najlepsze co zrobiłem do jedzenia w minionym tygodniu to było to:

Oprócz tego zrobiłem wątróbkę w sosie miodowo-musztardowym z cebulką. Była dobra, ale nie była niestety aż tak dobra jakbym chciał.

Oprócz tego spędziłem kilka godzin w Poznaniu z okazji ślubu mojej bardzo dobrej znajomej. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to najlepsza część minionego tygodnia, mimo, że krótka. Stamtąd jednak nie mam zdjęć do pokazania – sorki, jest jakiś limit internetowego ekshibicjonizmu, którego nie przeskoczę.
Tyle, jak ktoś doczytał do tego miejsca, to dziękuję, życzę miłego dnia i smacznej kawusi!