Kategorie
Offtop Blog

Podziękujmy Google za popularność ChatGPT

Macie wrażenie, że sensowne korzystanie z Google jest coraz trudniejsze?

macbook air on grey wooden table
Photo by Caio on Pexels.com

Za sprawą tego jak najbardziej popularna wyszukiwarka internetowa się stacza, powstała nisza, którą OpenAI i inne boty oparte o LLMy z radością wypełniają.

Co zasiało ziarno, z którego narodziła się ta myśl?
Z atakującej mnie z każdej strony informacji, że niemalże 50% wszystkich użyć ChatGPT to są zapytania o informacje.

Oznacza to tyle, że prawie połowa użytkowników najpopularniejszego LLM-a porzuciła bez większego wahania wyszukiwarkę Google, która przez LATA służyła im do wyszukiwania informacji.

Sprawiło to, że zadałem sobie pytanie pytanie „co sprawiło, że z taką łatwością porzuciliśmy narzędzie, które od lat kształtuje to jak korzystamy z internetu”.

Co jest odpowiedzią? Google staczające się na psy

Jestem na tyle stary by pamiętać czasy, gdy pierwsza strona wyników gwarantowała znalezienie odpowiedzi na pytanie.
W najgorszym razie prowadziła do miejsca, gdzie ta odpowiedź była, taką jak forum dyskusyjne, serwis internetowy, czy blog.

A teraz prowadzi do reklamy…

Korzystanie z Google dzisiaj wymaga umiejętności skakania przez obręcze. Tak odbieram konieczność pomijania masy sponsorowanych linków, które nie zawsze są tym, czego szukam. W najbardziej skrajnych przypadkach te linki zajmują połowę pierwszej strony wyników wyszukiwania. W pierwszym pomyśle, jaki postanowiłem sprawdzić, wszystko co się ukazało moim oczom na początku było reklamą

Czerwona linia pokazuje gdzie się kończą reklamy, a zielona linia oznacza do którego miejsca widziałem stronę bezpośrednio po załadowaniu. Dodałem dwie linie zamiast jednej dla beki XD

Utrudnia to znalezienie informacji, bo niżej wcale nie musi być lepiej. Bo dobry tekst na dany temat nie musi być wcale dobrym tekstem dla wyszukiwarki.

…albo artykułu pod roboty

Bo niestety, reklamy nie są jedynym problemem jaki trawi wyszukiwarki internetowe. Lata mniej czy bardziej nierozgarniętych zaleceń dotyczących SEO się nawarstwiły i istnieje dziś wiele serwisów, które produkują strony i artykuły bez sensu, tylko po to by Google spojrzało na nich łaskawym okiem.

Mój ulubiony przykład? „Niedziela handlowa”:

Rozumiecie? Polskie Linie Lotnicze napisały artykuł o niedzielach handlowych tylko po to by w przypadku zapytań bardziej „na temat” mieć większe szanse się pojawić na pierwszej stronie wyników.

A artykuły same w sobie? Równie przerażające. Poniżej fragment zrzutu ekranu z serwisu Wrocław.pl:

Wszystko robione nie pod użytkownika, ale pod wyszukiwarkę internetową.

Często te strony zrobione pod SEO są tak skuteczne w swojej budowie, że przy niektórych pytaniach trzeba przejść przez kilka stron Google by zobaczyć jakąś normalną, „ludzką” witrynę i artykuł napisany zgodnie z czymś co można nazwać „sztuką dziennikarską”.

Doszło tutaj do zjawiska, które po angielsku zostało ochrzczone mianem „enshittification”. Ale to jest temat na osobny wpis.

LLMy przychodzące na ich miejsce

I w tą rzeczywistość wkroczyły LLMy, w postaci wygodnych, a przede wszystkim „ludzkich” chatbotów pokroju ChatGPT, Gemini, Perplexity czy innych.

W przypadku sporej części zapytań o informacje zwyczajnie ominie bełkot:

Żeby było zabawniej, to takie same pytanie zadane Gemini od Google da bardziej wartościowe niż zapytanie w ich wyszukiwarce:

XD

Oczywiście, nie mówię, że to jest dobre rozwiązanie.

Wręcz przeciwnie – z racji tego, że 99,345678987654323456789876543% czatów korzystających z AI nie podaje domyślnie żródeł dla swoich danych, to nigdy nie wiadomo ile z tego to prawda a ile z tego to są halucynacje.

Bo każdy kto ma (nie)szczęście pracować z modelami językowymi wie o czym mówię – jest to zjawisko objawiające się tym, ze jaki nie ma danych by coś napisać, to model po prostu pisze to co jest „statystycznie najpewniejsze”. Nawet jeżeli nie będzie to miało żadnego pokrycia w rzeczywistości.

Co to wszystko oznacza?

W idealnej rzeczywistości informacja o tym, że ChatGPT i inne chatboty oparte o LLMy wygryzają wyszukiwarkę Google z rynku sprawiłaby, że ktoś podjąłby jakieś ruchy by odwrócić ten trend.

Przykładowo podjąłby działania skierowanych bardziej na poprawę usługi dla użytkownika, niż dla kupującego miejsce reklamowe. Ale to nie wchodzi w rachubę – żyjemy w kapitalizmie, a Alphabet, właściciel marki Google, jest spółką giełdową. Napomknięcie chociaż słowem o czymś, co zmniejszy krótkoterminowo zyski (na przykład zmniejszenie przestrzeni zajętej przed reklamy) skończyłoby się paniką inwestorów, olbrzymimi stratami na giełdzie i tym podobne. Dlatego na to nie mamy co liczyć.

Co nam pozostaje?

Żeby nie zakończyć tak negatywnym akcentem, to rzucę rozwiązaniami.

Na początek to co ja robię: korzystanie z alternatywnych wyszukiwarek. A tych jest cała masa i, nie dajcie się oszukać, wcale nie sprawdzają się istotnie gorzej od Google. Żeby wymienić tylko kilka przykładów, to do wyboru macie:

  • DuckDuckGo
  • Qwant (używaną przeze mnie)
  • SearXNG (technicznie jest to metawyszukiwarka, ale też robi robotę)
  • Ecosia

A to są te, które chce mi się wymieniać – innych pewnie jest jeszcze trochę.

Oczywiście może się też pojawić ktoś, kto nazwie mnie starcem i zadrwi za brak jasnej pochwały dla korzystania z LLMów. Takich osób mi wcale nie żal, bo nie rozumieją, że:

  • korzystanie z nich skutecznie jest znacznie trudniejsze i bardziej czasochłonne niż z wyszukiwarki internetowej
  • pomimo jasnego i ludzkiego sposobu komunikacji z narzędziem nie jest AŻ tak oczywistym narzędziem
  • z mojego osobistego doświadczenia wymaga znacznie dłuższej i bardziej drobiazgowej weryfikacji informacji, o ile nie pytamy się o jakąś absolutną pierdołę. Ewe

Oczywiście są metody by dostać trochę pewniejsze odpowiedzi już na start. Ale wtedy trzeba swoje spędzić na pisaniu kwerendy, potem czekać na rezultaty i przejść na końcu do weryfikacji.

Nie wiem jak tam wy, ale ja mam więcej szacunku dla mojego czasu i jednak wolę coś szybciej wyszukać i równolegle do procesu szukania weryfikować.


Czasem w głowie rodzi mi się myśl, która potem nie daje mi spokoju. W niektórych przypadkach ta myśl ma nawet sens.

A w najbardziej ekstremalnych przypadkach może on nawet stać się wpisem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *