Kategorie
Gry

Piractwo gier – Bez sensu?

Zastanawia mnie szczerze, jakim cudem dzisiaj piractwo komputerowe jeszcze istnieje. No dobrze, skonkretyzuje swoją tezę: piractwo gier komputerowych nie ma dziś sensu. Część osób, które to przeczyta weźmie mnie za obłąkańca po lekturze tego wpisu, ale co mi tam, jam jest piewca opinii i kryć się z nią nie będę!

Piractwo - Jolly Roger jako pierwowzór
Piractwo od zawsze, na zawsze? Jolly Roger – typowa piracka bandera

 

Zacznijmy od wyjaśnienia sobie jednej sprawy: konsole to nie mój dział tego interesu, o nich na dobrą sprawę nie będzie. Nie kupuję gier na konsole, to nie będę pisał udając, że umiem. A zabawę w teoretyzowanie o piractwie na czymś innym niż na PC zostawię jajogłowym.  PC-towcom natomiast życzę miłej lektury.

Dystrybucja cyfrowa jako remedium na piractwo.

Piractwo - pudełko jako wymierający gatunek
Takie widoczki są coraz rzadsze :/

Zacznijmy od tego, że rozumiem chęci do kolekcjonowania pudełek. BA! Sam jestem dumny z posiadania kompletu pudełkowych dodatków do World of Warcraft (pal licho, że nigdy na dobrą sprawę w WoW-a nie grałem, po prostu ładnie wyglądają), czy też Wiedźmina: Edycji Rozszerzonej. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: gdzie wy chcecie to składować, w piwnicy? 🙂 Moje 170 gier na Steamie, nawet pochowane w kopertach zajęłoby zbyt wiele miejsca. Dobra, to teraz wracając do tematu tekstu: Czemu w dobie dystrybucji cyfrowej piractwo zaczyna tracić sens? Z powodu cen. Te są obniżone przy ciągłej opłacalności interesu, zarówno dla dystrybutora, jak i dla twórców. Spowodowane to jest likwidacją takich „zabawnych” kosztów jak tłoczenie płyt, druku dodatkowych materiałów (instrukcja obsługi, pamiętacie jeszcze takie coś?), dystrybucji oraz innych. W zamian mamy trochę niższe ceny i szanse na olbrzymie obniżki cen, sięgające nawet -90%. Jakby nie patrzeć o wiele łatwiejsze jest sprzedawanie kopii tego samego folderu, niż 20 milionów płyt. Ile miejsca zajmuje jedno pudełko, a ile jeden folder na serwerze, który może być przez Valve (ludki od Steama, jakby jakiś średnio ogarnięty czytelnik wyszedł z pustelni po dwudziestu latach) kopiowany w nieskończoność wraz z zainteresowaniem klientów? 🙂 A pudełka z płytami trzeba przechowywać i to zapewne nie są drobne koszty.

„Paczuszka antypiractwa +12”

Kto pomyślał, że ten fragment tekstu będzie bundle’ach wszelkiej maści? Jeżeli ktoś narzeka, że nawet przeceny na Steamie są dla niego zbyt drogie, to niech się ogarnie, kliknie tutaj i obejrzy jakie ma możliwości.

Pomińmy to, że w tamtym tekście nawet nie wymieniłem wszystkich możliwości: co chwila pojawiają się nowe  „wyprzedaże” tego typu z grami wszelkiej maści. W tym momencie pewnie część z was pomyśli sobie: błe, indyki, ja chcę coś porządnego. Primo: indyki nie są syfne, trochę dowodów już dałem u Siebie w recenzjach i przeglądach. Secundo: jeżeli masz uczulenie na dobry drób, to

Piractwo - Humble Bundle z tego leczy?
Bo dobra paczka NIGDY nie jest zła

przyjmij do wiadomości, że niedawno (w sumie to jeszcze przez 3 dni) w ramach Humble Bundle sprzedawano m. in. dwie części Risen’a, Sacred 2 z dodatkiem, Saint’s Row 2 i 3 oraz Dead Island. Za kwotę zaczynającą się od 1 dolara za 4 tytuły do ogrania, a kończącą się na 25 dolarach za łącznie 9 gier, w tym Dead Island Riptide. I co, dalej mówicie, że tylko indyki da się tanio dorwać? Albo za mało dowodów? To w takim razie Indie Gala, na której można było za odpowiednią kwotę dostać Mass Effect’a 2. Piractwo na serio dalej ma jakieś uzasadnienie finansowe?

Jako dowód, że da się w ten sposób łatwo i tanio dopaść tytuły do ogrania, moje własne statystyki: około 60 dolarów wydanych na 12 Humble Bundle, dało mi w efekcie 100+ gier bez żadnych natrętnych zabezpieczeń ( o nich za chwilę) . Nie liczę kluczy Steam do gier, które nie mają wersji bez DRM-ów. No i dobra, przyznaje: nie w każdą z tych ponad 100 gier zagram. Ale nawet jak zagram w 1/5, to co, nie będę do przodu? (Pal licho, że nie będę miał tyle czasu, by zagrać w wszystko na co mam ochotę, a co dopiero w wszystko co mam).

„Sami się o to prosili”

Wiecie, co jest smutne? Że, muszę napisać coś, co doda tekstowi odrobinę „szarości”. Niektórzy producenci gier prosili się (i dalej proszą) o coś, co w świetle prawa jest piractwem. Na tyle na ile rozumiem, to pod piractwo podpada również modyfikowanie programów w celu omijania zabezpieczeń. Tia… tylko wybaczcie, ja nie mam wszędzie internetu, a Assasin’s Creed 2 bez neta się nie przejdzie. I co pan zrobisz? Kupujesz oryginalną grę, a twórcy tobie nie pozwalają nawet gry do końca uruchomić bez internetu. To co robisz? Pewno to samo, co mój dobry znajomy: kupujesz oryginalnego Assasin’s Creed 2, po czym go crackujesz, tak by grzecznie działał bez internetu. Tylko NIESPODZIANKA! W świetle prawa jesteś równie zły, co posiadacz „kompletnie” spiraconej kopii. Na całe szczęście Ubisoft nauczył się już, że to nie jest dobre rozwiązanie i się z wyżej wymienionego rozwiązania wycofał. Szkoda tylko, że tylko Ubisoft okazał się być mądry, podczas gdy Maxis, pod batem Electronic Arts wypuszcza nowe SimCity z wymogiem ciągłego dostępu do internetu „dla zasady”. Co jest najbardziej kretyńskie w tym wszystkim? Odkryto, że wymóg bycia podpiętym do neta został „na sztywno” zaprogramowany i nie jest konieczny do normalnej gry. Więcej na ten temat macie w tym tekście w serwisie Kotaku.

Muzyka z Starcrafta 2 - stary przyjaciel na nowo?Jeżeli chodzi o piractwo, to jest jeszcze jedna strona medalu. Dla odmiany moja historia: kapryśny internet przestaje działać. A ja mam wybitną chęć na przejście do końca Starcrafta 2. Zorganizowałem sobie cracka. Z „zaufanej”, „nie aż tak zawirusowanej strony”. Czemu cracka? Bo utraciłem internet w trakcie aktualizacji, więc inaczej tego nie przeskoczę (normalnie jest jeszcze dostępny tryb offline, Blizzard ma mózg, w przeciwieństwie do poprzednio wymienionych). Próbuje to draństwo ustawić i co widzę? Alerty programów antywirusowych  (dwóch, mam  je specjalnie na takie okazje). Potem patrzę, jeszcze dziwniej: modyfikacja plików, rejestru, omg, strach. Odpuściłem sobie, pograłem w Tetrisa i Rogue Legacy. Te gry nie miały uciążliwych zabezpieczeń, nawet głupich kluczy CD, więc mogłem się pobawić.

Nie kupujesz tylko gry.

Okej, ściągamy pirata, i co takiego mamy? Grę. I ew. cracka, by gra ruszyła, wraz z instrukcją (coraz częściej trudniejsza w ogarnięciu od Dark Souls) co z tym crackiem zrobić by działał. Przyjmijmy, że to wszystko działa. Gdyby wziąć pod uwagę przypadek ustawienia, na przykład, ransomware (wirus, który potem Tobie mówi „daj kasę, albo nie odzyskasz kompa”) zamiast gry, to byśmy w tym momencie zakończyli temat. Okej, to teraz zobaczymy z drugiej strony, czyli nie piractwo, a kupno. Przyjmijmy pudełkową grę, dla ułatwienia. Dostajemy pudełko, wytłoczoną grę, instrukcję, często jakąś ulotkę z innymi grami i pomoc techniczną. Tak, możemy pisać maile/inne wiadomości do twórców o treści „Mam problem”. Piraci mają dostęp tylko do własnych zdolności i forów internetowych.

Ale hej, nikt kogoś, kto kupił grę nie pozbawił mózgu, on też tak potrafi.

Piractwo - co daje Steam?
Część z tych możliwości mamy tylko dzięki Steamowi

Ale dobra, żebym nie wyszedł na hipokrytę: pisałem kilka(naście) linijek wcześniej, że czas pudełek się kończy, i że, teraz zarówno uprawiający piractwo, jak i „legalni” gracze są w większości przypadkach skazani na wyłącznie cyfrowe treści. W takim razie wezmę pod lupę największych dostawców cyfrowych gier. Na Steamie dostajemy wygodnego klienta gry, możliwość trzymania zapisów w chmurze oraz idiotoodporne zapraszanie znajomych do wspólnej gry, o ile takowa gra ma możliwość. Do tego, dla upartych, możemy dodać osiągnięcia, odznaki i „grę w grach” (czyli pisząc mądrzej: metagrę) „Steam Trading Cards„.

Natomiast co daje nam GOG.com? Brak zabezpieczeń na instalatorze, w większości przypadków dostosowanie gry do uruchomienia jej na nowych systemach operacyjnych (Windows 7,8 i Viśta) i bonusy przy każdej grze. W zależności od tytułu, to różnie z tym bywa, ale zawsze coś tam wpadnie, chociażby tapety. A jak kupimy jakąś skamielinę w postaci Baldur’s Gate czy Planescape: Torment, to możemy być pewni pełnego zestawu, od awatarów na fora internetowe, przez ścieżkę dźwiękową z gry, po wspomniane wyżej tapety. Dobrze, to teraz czekam na argument o sztucznym zawyżaniu wartości danego zakupu poprzez dodanie „niepotrzebnych” gadżetów. Przypominam uprzejmie, że to wszystko dodatki dla osób, którym dana gra się bardzo, BARDZO spodobała. Ja, jako wielki fan gier od Black Isle, często piszę swoje teksty np. przy ścieżce dźwiękowej z Icewind Dale. W tym również  ten. 😉

I skoro na początku pokazałem wam pudełko od Planescape Torment, to teraz zobaczycie czemu nie warto tej gry piracić: screenshot z listą dodatkowych fantów przy zakupie na GOG.com.

Piractwo - co daje GOG.com?
Jakie gratisy Torment ma, każdy widzi…

Piractwo zarzyna nowe gry

Tym razem w podtytule jest bezczelnie podana teza. I dobrze, będę mógł pominąć długachny i pozbawiony sensu wstęp. Byłby on pewnie niewiarygodnie nudny i moralizatorski. Ktoś takie teksty lubi? No, właśnie, ja też nie. To przejdźmy do sedna.

Piractwo gier komputerowych pozbawia twórców środków do życia, w sposób pośredni, lub bezpośredni. Sposób pośredni działa tak: gra się nie sprzedaje, tylko „kopiuje”. W efekcie producent mniej zarabia, przez co twórcy dostają mniej gotówki. Game developerzy dostają informację, że ich gra ma żałosną sprzedaż (bo zamiast tego jest piracona), więc więcej ich nie zatrudnią. BUM! Twórcy gier dostają mniej kasy na życie i nie dostają funduszy od producentów na robienie przyszłych gier. Podziękujmy piractwu.

Chcecie, by tak wasi twórcy gier skończyli? (Creative Commons, foto autorstwa: bugbbq)

Sposób bezpośredni dotyka na dobrą sprawę tylko twórców niezależnych, którzy są sami sobie producentem, twórcą, a czasem również wydawcą. Tutaj sytuacja jest bardziej bolesna: twórcy Indie nie zarabiają pensji w studiach developerskich, a gry tworzą często po godzinach normalnego zapierdzielu w „kołchozach”. Często od sukcesu ich aktualnych tworów zależy to, czy powstaną następne.

W dużym skrócie: piracąc jakąś grę zmniejszacie szanse na to, że doczekacie się kontynuacji, dodatków, łatek, WSZYSTKIEGO. Bo twórcy, w zależności od ideologii, albo dojdą do wniosku, że to się nie opłaca, albo zobaczą, że ich praca jest pogardzana. To, w jaki sposób to wpływa na chęci do pracy to się sami domyślcie. No i chyba nie chce doprowadzić do sytuacji, w której wszystkie dostępne gry będą Free2Play z mikropłatnościami z cyklu „Zapłać 20$, dostaniesz miecz „Niszczyciel Światów +10” ?

Znowu się o to proszą! :<

Tia, znowu dodamy trochę „wybielacza” do sprawy piractwa. Co prawda producenci ZNOWU zaczęli zachowywać się mądrze, ale przez parę lat poważnym problemem było znalezienie wersji demonstracyjnych (dem) gier. W latach, kiedy zaczynałem przygodę z grami (jakoś w 199X), dema były WSZYSTKIM. Internet był wtedy czymś dziwnym: łączyło się przez kabelek od telefonu i płaciło za każde 3 minuty internetu. Kto pamięta dźwięk wydawany wtedy przez modemy? (Błagam, napiszcie, że pamiętacie, nie chcę czuć się jak skamielina). Wersje demonstracyjne były wypuszczane taśmowo i zazwyczaj stanowiły 90% zawartości płyt dołączonych do pism poświęconym grom. I to było dobre, bo nikt się nie bawił w piractwo z powodu chęci poznania gry, tylko odpalał demo, kończył w 15-20 minut i miał już jakieś pierwsze wrażenie. Mogło go ono zaprowadzić do sklepu!

A jak to wyglądało przez jakiś czas (i w sumie dalej wygląda, ale już TROSZKĘ lepiej)? Piractwo kwitło, bo producenci ograniczali się do kilku trailerów zakończonych tekstem „Buy Now!” i kilkoma recenzjami przedpremierowymi w pismach specjalistycznych/serwisach. Przyznaję się szczerze: kilka gier spiraciłem po to, by je sprawdzić. Głównie dlatego, iż wiem, że mój specyficzny gust niemal na pewno różni się od recenzenckiego, a gameplayów w internecie nie było jeszcze wiele. Dlatego, że komuś nie chciało się stworzyć dema, w które bym pograł pół godziny, po czym wydałbym „wstępny wyrok”. A wiecie co w moim mniemaniu jest w tym najgorsze? Jeżeli gra jest krótka, to pirackie „demo” przerodzi się w pirackie „przejście gry”. Nie kupiłbym gry, po tym jak ją ściągnę „na próbę”, a potem przejdę ją w ciągu 1,5h (autentyczna sytuacja). Ale to już bardziej zarzut do długości gier.

To teraz prosty wniosek: jakby wersje demo istniały i były ŁATWO DOSTĘPNE, to zmniejszyłby się popyt na pirackie kopie. Przy mniejszej liczbie seedów, ściąganie z torrenta byłoby dużo mniej wygodne.

Pewnie ktoś teraz powie „A może by tak zaufać reklamie, trailerom, blablabla?” Na to opowiem tak: trzeba być naprawdę mało rozgarniętym, by ufać działaniom marketingowym w przypadku gier, które wydają więcej gotówki na promocję, niż na produkcję/wprowadzanie innowacji. To zdanie dedykuje dwóm najbardziej pogardzanym przeze mnie seriom gier FPS. A żeby piractwo was kiedyś zjadło żywcem za ten „marketing dywanowy”. Odrobina hejtu jeszcze nikogo nie zabiła 🙂

Piractwo – wnioski, skargi, zażalenia?

Patrzę na tekst i wydaje mi się, że można spokojnie dojść do wniosku co myślę o piractwie jako/takim. I mam wrażenie, że moja argumentacja powinna przemówić do osób, które mają w sobie chociaż odrobinę skłonności do docenienia cudzej pracy. Zauważyliście, że nie próbowałem przekonywać ludzi, którzy wraz z dniem premiery danej gry idą na torrentz.eu i szukają spiraconych gier by je ściągnąć i przejść? Dla takich ludzi wg. mnie nie ma nadziei  Dopóki nie zrozumieją, że gry nie powstają z powietrza, tylko z konkretnego zapierniczu i (coraz częściej) jeszcze bardziej konkretnej gotówki, dopóty w branży growej będzie panować piractwo. A co najgorsze, przez to uczciwi gracze mogą się nie doczekać wielu gier, w które chętnie by zagrali. Ale nikt ich nie zrobi, bo twórcy wylądują na bruku, albo zajmą się czymś bardziej opłacalnym dla nich.

No i na koniec najważniejsze: Piractwo gier komputerowych to złożony temat: jeżeli macie jakieś kolejne argumenty za/przeciw, to zapraszam do dyskusji w komentarzach pod tekstem 🙂

 

 

 

10 odpowiedzi na “Piractwo gier – Bez sensu?”

Ha, doczekałam się : > Piracenia gier też nie lubię, ale nauczyłam się kupować dopiero po zainstalowaniu Steam 😉

Wytknę ci jeden błąd. 'piracenie’ asasyna poprzez wgranie cracka (mając oryginał) to NIE PIRACENIE. Posiadasz oryginalną wersję ? Świetnie, rób z nią co chcesz (tylko nie rozpowszechniaj). Jeśli twierdzisz inaczej, udowodnij gdzie w polskim prawie jest zapis o łamaniu zabezpieczeń.

Modyfikując oprogramowanie naruszam umowę licencyjną, w której jest napisane, że nie mam prawa dokonywać modyfikacji plików wykonywalnych w żadnym celu, z naciskiem na omijanie zabezpieczeń.

Nie łamię prawa, łamię umowę. Czyli łamię prawo, jakkolwiek to głupio nie brzmi.

A, i nie wiem, czy dokładnie w umowie AC2 było napisany punkt o modyfikacji plików, ale w tych paru (10 +/- 3 ) przypadkach kiedy umierałem z nudów i czytałem te długie ściany tekstu w trakcie instalacji (umowy licencyjne) to takie zapisy występowały.

Usatysfakcjonowała Ciebie moja odpowiedź? 🙂

No dobra wszystko fajnie, ale pojawia się jeden problem przy piraceniu. Bo nie na takiego nie przymierzając Skyrima, poczekam jeszcze z 2 lata zanim będzie w rozsądnej cenie. A wtedy wiadomo będzie już trochę trącał myszką. Niektóre ceny gier są po prostu zbyt napompowane i za długo się trzymają na tym niebotycznym poziomie.

Wiesz co, zdziwiło mnie tylko jedno: że ktoś podał przykład Bethesdy tak póżno.
Ich możnowładcy najwyraźniej twierdzą, że gra ma prawo żerować na swojej popularności i kosztować krocie.

No cóż, jakby nie patrzeć Skyrim to całkiem konkretna gra (na ile DNI ciągłej gry starcza?) i miała prawo mieć zaporową cenę. Pytanie brzmi, czy wszystkie gry, których się twój komentarz tyczy mają do czegoś takiego prawo.

W sumie nie, odpowiedź jest wiadoma i brzmi nie. Ale takie gry są same sobie winne, będą piracone, albo co jeszcze gorsza, kompletnie olane.

Zresztą, w moich oczach cena gry też jest ważnym czynnikiem przy ocenie. Widać to było zresztą przy recenzji Braid 😉

Ja od siebie dodam tylko, że publikowanie dem powoduje SPADEK sprzedaży. Dlaczego? Bo gracz nie ma możliwości sprawdzenia, czy produkcja jest zła lub dobra, więc musi opierać się na specjalnie wyselekcjonowanych przez wydawcę (nie developera) materiałach. Jeśli doda się do tego całą praktykę zachęcającą do zamawiania gier przed premierą (innymi słowy, namawianie graczy do nabywania gier całkowicie w ciemno, nie mając absolutnie żadnej sensownej podstawy by uważać, że będzie dobra), to wszystko staje się jasne: chodzi o maksymalizowanie sprzedaży w okresie pierwszych kilku tygodni od premiery. Potem i tak mało kto kupuje grę, więc nie trzeba ukrywać, że jest kaszaną.

Sorry, za długość tekstu, trochę drugi artykuł mi wyszedł 🙂

Jeszcze rok temu oplułbym Yetiego i ten artykuł kwasem, żalem i bólem dupy. Prawda jest taka, że kupiłem kiedyś W przedpremierze TES V Skyrim. 150 zł. Nie miałem pojęcia, że wymaga steama. Przyszedł na trzy dni przed premierą. Instalacja zaczęła pobierać grę z internetu (przy uwczesnym moim internecie, 16 godzin było istnym koszmarem). Potem steam nakrzyczał na mnie, że „gra jest przed premierą, więc nie wolno mi jej dotykać”, Gdy już była po premierze, steam z uporem maniaka zamykał mi ją, bo wg. niego miałem za słaby sprzęt (na minimalnych ustawieniach dało radę grać, ale steam i tak po kilku minutach ją zamykał). Nie miałem dobrego skojarzenia ze steamem – wręcz go nienawidziłem. Potem zacząłem grać w World Of Tanks i wszystko się zmieniło. Dołączyłem do klanu, gdzie poznałem wielu fajnych ludzi, m. in. bogatego „wiecznego” studenta, który był mocno przeciwny piractwu. Pokazał mi świąteczne wyprzedaże na Steam (- 80% za tytuły ledwo mające rok, kosztujące w sklepach po 100zł) – Kupiłem wszystkie GTA (z EFLC włącznie, + wersje III i vice city na MACa) za 30 zł. Batmany za 26. Pokazał mi też Humble Bundle, który jest moim głównym źródłem gier i nie mogę się co tydzień doczekać, „co rzucą” tym razem. Teraz mam na steam już ponad 100 gier. NIGDY nie miałem z nimi problemów. Wszystkie się aktualizują bez przeszkód w dniu wydania aktualizacji, działają po sieci bez żadnego kombinowania z hamachimi, przepisywaniem IP-ków itp. Kupiłem na Origin Alice: Madness Returns za 7.45 zł. Bardzo fajna historyjka, tyle że w pewnym momencie trafiłem do nieoteksturowanego pomieszczenia z niewidzialną ścianą blokującą przejście dalej. Wystarczyło 5 minut rozmowy z Game Advisorem na czacie supportu – bez problemu podmienił mi grę w bibliotece na działającą kopię. I dorzucił voucher na 20% zniżki na jakiś tam tytuł (nie byłem nim zainteresowany) w ramach rekompensaty.

Teraz już nawet nie chce mi się pobierać torrentów. Nie chcę też ryzykować bananka na steamie (głośna była sprawa bananków, przy wykryciu piratów działających w oparciu o scrackowany steam). Pograłbym teraz straszliwoe w Wargame: Airland battle. Wszedłem nawet na jakieś torrenty, by sobie obczaić. Ale stwierdziłem, że „steam-rip” nie szczególnie mi się podoba, nie chce się mi szukać cracka do tej gry ani też kombinować z firewallami itp. do grania przez sieć (oczywiście na beznadziejnym „hamachi” bo inaczej nie da się). Kupiłem już Anno 2070, Anno 1440, GTA od najwcześniejszych wersji… wszystkie gry, które mam jeszcze gdzieś ponagrywane na płytach, gdybym chciał kiedyś sobie pograć. Zmieniłem nastawienie do steam i do piractwa też. W tej chwili (miałem problemy z dyskiem, musiałem z niego uciekać itd.) po zmianie swojego systemu i jego reinstalacji zdałem sobie sprawę, że działa na nim jedynie legalne oprogramowanie (testowa wersja Windows 7, pobrana od microsoftu – w tej chwili zbieram te 500 zł, na licencję, Kaspersky IS 2014 – jeszcze przez dwa miesiące mam licencję, potem trzeba kupić będzie jeszcze raz, steam, origin, WOT i TeamSpeak3).

Na koniec jeszcze najważniejsze – nie mam stałem przychodu a moi rodzice zasuwają za najniższą krajową. Dostaję od dziadków co miesiąc 50 zł. I to wszystko. Fakt – zupełnie nowe a i wielkie tytuły są całkowitym kosmosem cenowym i zdzierstwem. Ale bundle po dolarze (3-4 zł za kilka gier lub 15-20 zł za cały bundle – nawet kilkanaście tytułów) jest zbawieniem i mogę sobie ze śmiałością na to pozwolić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *