Kategorie
Medialny bełkot

Jak sprawić, by życie było gówniane? Źle skorzystać z usług prawników.

Przepraszam za paskudne słowo w tytule, to określenie samo się pcha na usta w tej sytuacji. Jednakże, w tej sytuacji, trudno się powstrzymać od kiepskiego poczucia humoru.

Zdjęcie w temacie
Zdjęcie w temacie

Ale to nie jest moja wina, że cała sprawa śmierdzi na kilometr. W ostatnim czasie głównie niekompetencją. Ale kupą niestety również.

Niektórzy z was chcieli jasnego ostrzeżenia przed wpisem niegrowym. W związku z tym OSTRZEGAM.

Skrót historii

Jeżeli ktoś wie jak ta historia wygląda, to zawsze może przejść do sedna.

Na początku blog #TagTheSponsor opublikował pewien wpis.
Zajmujący się na co dzień odnajdywaniem modelek/blogerek, którym tak naprawdę zależy tylko na złapaniu ludzi, którzy będą je sponsorować bloger postanowił dokonać prowokacji.
Napisał do firmy, która dostarcza „usługi VIP”. Podał się za przedstawiciela szejka z Zjednoczonych Emiratów Arabskich i spytał się o to, czy znajdzie się kilka modelek, które będą jego mocodawcom w trakcie wyjazdu do Saint Tropez. Dość szybko przeszedł do sedna i zaczął się pytać o modelki skłonne do „uczestniczenia w aktywnościach fizycznych”.
W odpowiedzi otrzymał zapewnienia o chętnej współpracy modelek i kontakt do jednej z nich, która miała pośredniczyć w całej sprawie. Wtedy też dowiadujemy się szczegółów: „szejkowie” pragnęli towarzystwa 10 modelek przez 5 dni. Każda z nich miała 25 tysięcy dolarów za uczestnictwo orgii. Pod warunkiem, że zgodziła się zgadzać na zachcianki szejka i zaproszonych gości. W tym również na bardzo paskudne fetysze. Wszystkie wymienione modelki miały się ponoć zgodzić na to, a organizatorka miała czekać na przelew z częścią gotówki wystarczającą na bilety dla pań do towarzystwa.
Całość możecie zobaczyć pod tym adresem. Przy czym ostrzegam – kilkanaście zrzutów ekranu z iPhone’a nie jest czymś, co się czyta pół minuty.


Nie mam najmniejszej ochoty zajmować się ustalaniem tego czy te panie faktycznie sobie w ten sposób dorabiały, czy jest to dobre (w moralnym znaczeniu tego słowa) i inne. Ja chcę się tylko pośmiać z tego co się stało potem.

Otóż, jakiś czas po publikacji na TagTheSponsor i udostępnieniu jej na Wykopie do autora tekstu i serwisu Wykop odezwali się prawnicy.

Groźby sądowe w kierunku autora wpisu są kompletnie zrozumiałe. Zakneblowanie gnidy, tudzież chęć ukrycia prawdy ma sens. Tylko kwota odszkodowania wydaje się być lekko nierealna – pół miliona złotych?
Ale adwokaci wynajęci przez „bohaterki” wpisu wpadli na pomysł tak tępy, że tworzy własną kategorię głupoty. Postanowili pozwać Wykop.pl za to, że link do tegoż tekstu trafił na ten serwis. Od tego momentu czekam aż „bohater” jakiegoś artykułu w tabloidzie pozwie kolporterów prasy za rozpowszechniania danego pisma.
W jednym i drugim przypadku nie ma absolutnie żadnej różnicy – strzela się do posłańca.

Jakby tego było mało, to wszystkie te pozwy łączy jedno: są niewiarygodnie głupie na każdy możliwy sposób. Od stylu, w którym zostały napisane, po użytą w nich argumentację. W jednym z nich adwokat powołuje się na prawo prasowe, które w żaden sposób nie obowiązuje agregatora treści. To nie wymaga dalszego komentarza.
W drugim natomiast wnioskuje o usunięcie artykułu, który „podaje informacje nieprawdziwe, a przy tym narusza ich cześć i dobre imię. A także stanowi zniesławienie”. Oczywiście nie podają nawet pół słowem o jakie konkretnie „informacje nieprawdziwe” chodzi. Nie to jest najlepsze w tym całym zdarzeniu – adwokat domaga się od Wykopu pięćdziesięciu tysięcy złotych zadośćuczynienia dla swoich klientek.
Co zabawne, oba teksty otrzymały odpowiedzi od portalu Wykop. Zarówno właściwe teksty, jak i odpowiedź zarządu zostały tam upublicznione. Potem jeszcze doszła odpowiedź adwokata i kolejna odpowiedź szefostwa serwisu.


A ja to czytam i zastanawiam się czemu oni tak głupio robią.

Przemyślmy trzy sytuacje:

1. Bloger wszystko zmyślił, od początku do końca.

W takim przypadku prawnicy powinni się skupić właśnie na nim. I robić to w bardziej sensowny sposób niż powołując się na polskie przepisy, które na terenie Stanów Zjednoczonych obowiązują w takim samym stopniu, jak prawo koraniczne na terenie mojego krzesła.

Na ten moment, to nawet fakt, że autor wpisu przyjeżdża do Polski w najbliższy weekend nie zmienia nic. Wpadnie, obejrzy sobie Warszawę, pochodzi w koszulce z napisem „I don’t sponsor”, napije się kiepskiego piwa i wróci do domu.

Jeżeli to co on napisał to naprawdę są oszczerstwa, to nie muszę pisać jak dobrze prawnicy, którzy (teoretycznie) zostali wynajęci by oczyścić imię oskarżonych, się spisali. Szumu narobili pierwszorzędnego. Ale nie o tutaj chodzi.

2. Modelki, które pojawiają się w wpisie nigdy czegoś takiego nie robiły, a panna „ugadająca” cały interes chciała tylko szybko zarobić pieniądze.

Po zwróceniu się do blogera o dowody na to, co napisał dostanie się ładny materiał na to, że pani „sutener” wykorzystała cudzy wizerunek by wyciągnąć od rzekomego arabskiego księcia olbrzymie sumy pieniędzy.

Przy okazji robiąc z kilkunastu dziewczyn panny do towarzystwa. Do tego takie, które za zwitek banknotów zrobią absolutnie wszystko.

Jestem szczerze zdziwiony faktem, że nikt się tą sprawą zajął od tej strony. Jakby nie patrzeć, sutenerstwo (czyli zarabianie na tym, że ktoś inny daje ciała za pieniądze) jest w Polsce karalne. A ta pani proponuje coś takiego i chce wziąć swój udział od kilkunastu kobiet. W wspomnianym wpisie to miało być 62,5 tysiąca dolarów.

3. Panny ujawnione przez blogera faktyczne jedzą desery „czekoladowe” podawane przez arabskich szejków. Ewentualnie nie miałyby hamulców by to zrobić.

Czyli, mówiąc po ludzku – w sytuacji gdy #TagTheSponsor napisało prawdę i wszystkie „strony” wiedziały o proponowanej tam umowie.

W takiej sytuacji modelki, które biorą udział w całej sprawie powinny, mówiąc grzecznie, siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. W chwili, kiedy pojawiły się pierwsze pozwy sądowe ze strony prawników o tej sprawie nie pamiętał już niemal nikt. Poza samymi modelkami, które spróbowały ugrać coś na tej sprawie.

Niestety, zamiast upragnionych zysków, jedyne co osiągnęły to zwiększenie zainteresowania całą sprawą. Efektu Streisand się nie oszuka. Wystarczy spojrzeć na takiego Kwejka, Demotywatory, czy wspomniany Wykop. Temat odżył. Ba, prawdopodobnie wzbudza więcej sensacji niż na samym początku.

Efekt Streisand – rodzaj internetowego zjawiska, w którym na skutek prób cenzurowania lub usuwania pewnych informacji (plików, zdjęć czy nawet całych stron internetowych) dochodzi w krótkim czasie do rozpowszechnienia ich wśród jak najszerszej grupy odbiorców, np. poprzez stosowanie tzw. mirrorów bądź poprzez sieci peer-to-peer.

Rozgłos towarzyszący poszukiwaniu takiej, choćby błahej, informacji wpływa na wrażenie zwiększania się jej „wartości” dla potencjalnych odbiorców, co w efekcie przekłada się na wzrost jej popularności – każdy chce mieć udział w sprawie, przy okazji sprawdzając, co takiego jest przedmiotem sporów.


Rozumiem w pełni to, że modelki mogą czuć się nieswojo z tym, co o nich zostało napisane. Rozumiem też chęć walki o dobre imię. Ale z kim ta walka? Działania powinny być przemyślane i nastawione na efekty. Usunięcie jednego, co prawda bardzo widocznego, odnośnika do oskarżającego modelki wpisu, nie jest rozwiązaniem problemu. To prawie jak podpalenie jednego egzemplarzu Faktu i uznanie, że nie ma już zagrożenia dla wizerunku.

Zresztą, idea załatwienia sprawy przez dywanowe rozsyłanie pism przed sądowych pokazuje, że panie, mimo iż aktywne w mediach społecznościowych, zupełnie ich nie rozumieją. Wszystkie ucichły i uciekły z wcześniej szaleńczo aktywnych fejsbuków i instagramów. Tutaj potrzebne były ich oświadczenia, silne i zdecydowane. Siedząc cicho i kryjąc się za ścianą z prawników, którzy tego nie rozumieją, niewiele się osiągnie.

Mam jedynie nadzieję, że modelki, korzystające z usług prawników nie musiały płacić z góry. Jeżeli tak, to są to najgorzej wydane pieniądze w ich karierze.

A teraz, skoro się już pośmiałem, to idę nadrabiać zaległości growe. I pisać na zapas, bo zbliża się premiera Pillars of Eternity.

P.S: Jestem szczęśliwy, że Wykop nie bawi się w cenzurowanie wszystkiego, co związanego z tą sprawą. Wcześniejsza „afera zbożowa” skończyła się zasypaniem tego serwisu znaleziskami na temat zbóż wszelakich. Dzięki „aferze leśnej” w ciągu tygodnia naczytałem się tyle o różnorakich drzewostanach, że starczy mi do końca życia. Boję się, że w tym przypadku afera nosiłaby miano „gównianej” i nie miałbym czego przeglądać przy śniadaniu przed pójściem do pracy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *